To brzmienie jędrne i bogate, przeciwieństwo eteryczności i zwiewności. Jest śmiałe operowanie dynamiką i barwą, co powoduje, że to wzmacniacz dość efektowny, robiący mocne pierwsze wrażenie. Po dokładniejszym wsłuchaniu się można wychwycić jego cechy, za pomocą których osiągnięto ten efekt.
Pod względem wyrazistości grania lampowa integra Super Sound Device Experience bardzo przypomina mi moją końcówkę mocy Cary V12 z lampami wymienionymi na KT 120. Kapitalnie brzmią na polskim wzmacniaczu np. nagrania Depeche Mode, nowoczesna, dynamiczna elektronika, dobrze zrealizowane nagrania popowe w stylu Prince`a czy Beyonce. Ale także żywo, mocno nagrane dzieła klasyki, na przykład utwory Carla Philippa Emanuela Bacha w wykonaniu Cafe Zimmermann czy nagrania Europa Galante. Nieco mniej spektakularnie kameralny jazz spod znaku ECM czy nieduże składy, na przykład duety.
Po raz kolejny przekonałem się też o wielkiej umowności, jeśli chodzi o nazywanie brzmienia “lampowym” i “tranzystorowym”, o czym już zresztą pisałem w felietonie. Stereotypowo lampie przypisuje się ciepło, łagodność i miękkość grania. A tymczasem testowany polski wzmacniacz gra wręcz odwrotnie: szybko, neutralnie, żywo. W ślepym teście wielu wskazałoby go jako świetny tranzystor.
Super Sound Device Experience gra bardzo namacalnie i dość żywiołowo. Moim zdaniem uzyskano taki efekt głównie dzięki dwóm zabiegom: wykreowaniu pierwszoplanowej przestrzeni oraz na takim ustawieniu równowagi tonalnej, która sprzyja mocnemu i konkretnemu brzmieniu.
Polski lampowiec gra pierwszoplanowo – to od razu rzuca się w uszy. Przestrzeń zaczyna się mniej więcej na linii głośników lub tuż za nimi, a w niektórych nagrania – ciepłych, z dopaloną średnicą (np. David Sylvian czy Cassandra Wilson) – wręcz lekko wychodzi do przodu. Głosy wokalistów czy mięsiste, solowe instrumenty zbliżają się do słuchacza, co nadaje im intymności i namacalności.
Takie granie ma swoje konsekwencje i nie inaczej jest w przypadku Super Sound Device Experience. Nieco uproszczona jest głębia muzycznej sceny. Spokojnie, ta lampa to hi-endowy wzmacniacz i nie mam na myśli, że gra płasko. Po prostu dźwięki pierwszoplanowe są nieco dominujące i te, które pojawiają się dalej nie są już tak wyraźnie i dokładnie prezentowane. Są mniej wyraziste, ale nadal to plastyczne bryły. Jest jednak nieco mniej miejsca na wybrzmiewanie w głąb, na przykład w utworach RGG, gdzie zarejestrowany jest preparowany fortepian.
Yaqin MS – 300C. Test taniego i świetnie grającego wzmacniacza na lampach 300B
Wzmacniacz gra za to bardzo rozłożystą stereofonią, jeśli nagranie i kolumny na to pozwalają, to dźwięki z łatwością odrywają się od głośników i wychodzą nawet na boki. Poszczególne nuty mają spore gabaryty i są dość gęsto umieszczone na scenie.
Żywiołowość i wyrazistość brzmienia zapewnia też odpowiednia równowaga tonalna. Super Sound Device Experience generalnie gra dość neutralnie, nie słychać wyraźnie ani rozjaśnienia, ani zaciemnienia. Natomiast leciutko wyeksponowano najwyższą średnicę i jej przejście w wysokie tony. I to sprawia, że dźwięk jawi się nam jako niezwykle żywy. Szczególnie te intstrumenty, które w tym zakresie operują. Kapitalnie wypadają smyczki (na przykład Kwartetu Śląskiego grającego na fenomenalnej płycie Stanisławy Celińskiej “Warszawa”) czy gitary akustyczne (na przykład Dominica Millera czy Tima Reynoldsa).
Ma to też swoje inne konsekwencje. Wokale, niżej brzmiące instrumenty dęte czy kontrabas na tle żywej górnej średnicy wypadają jakby nieco lżej, niż na przykład na innym porównywalnym cenowo polskim lampowcu Sky Audio czy na wzmacniaczach klasy A. To nie jest jakieś wielkie odejście od neutralności ani wada – to po prostu cecha tego wzmacniacza. Sprawia ona, że nadaje on większości nagrać swojego rysu, przykłada swój subtelny, ale słyszalny stempel.
Bo średnica jest plastyczne i nasycona, nie ma w niej ani osuszenia i schłodzenia, ani zabiegów prowadzących do ocieplenia. Góra jest dźwięczna i otwarta, podana z rozmachem, ale nie jest za lekka. Ma w sobie odpowiednie doważenie, słyszymy nie tylko sypkie wybrzmienia i iskierki, ale również element drewna w czasie ataku na talerz czy uderzeń w jego grzybek.
Bas jest bardzo dobry – szybki, zwinny, jędrny, ale ani przez chwilę nie odniosłem wrażenia, że brakuje mu masy i wypełnienia. Nie przyłapałem go też na buczeniu, przeciąganiu czy wzbudzaniu. Kontrola najniższych częstotliwości jest taka, jak przystało na hi-endowy wzmacniacz.
Kapitalna jest rozdzielczość brzmienia Super Sound Device Experience. Kontury poszczególnych dźwięków są kreślone bardzo ostrą i wyraźną kreską, nigdy nie mamy kłopotów z odnajdywaniem w nawale nawet skomplikowanych aranżacji drobnych, schowanych gdzieś nut. Nie ma rozmiękczania brzmienia. Między tymi konturami, tym muzycznym szkieletem jest też sporo wypełnienia i informacji o strukturze dźwięku. Słyszymy więc nie tylko pracę klapek saksofonu Joe Hendersona ale też wyraźnie sam dźwięk.
Jeśli chodzi o bogactwo brzmienia, to Super Sound Device Experience brzmi bardzo dobrze. Słychać, że dźwięki są nasycone w składowe, mają sporo tkanki i nikt nie zarzuci wzmacniaczowi odchudzania czy wyszczuplania. Natomiast niektórym słuchaczom pewnie przydałoby się odrobinę więcej wybrzmień, podtrzymania dźwięku. Taka sygnatura wynika jednak wprost z wyśrubowanej rozdzielczości wzmacniacza, bardzo trudno znaleźć urządzenia, które łączyłyby te dwie cechy.
Natomiast złego słowa nikt nie powie na temat dynamiki polskiego wzmacniacza. Pewnie znajda się tacy, którzy będą kręcili nosem i narzekali, że to „tylko 30 watów”. Jednak porządne zasilanie robi swoje – napędzałem nim kilka kolumn, między innymi Matiny Logany i Wigg Arty, i z żadnymi nie miał najmniejszych kłopotów. Polski piec nie boi się ani ostrego rocka, ani symfoniki, ani gęstej elektroniki. Potrafi oddać potęgę muzyki bez problemów, żywo i mocno.
Świetna jest też mikrodynamika. Atak dźwięków jest szybki i natychmiastowy, nie ma ociągania. To twarde, mocne impulsy nadające muzyce świetną pulsację. Może odrobinę poprawiłbym mikrodynamiczne różnicowanie, bo dźwięki słabsze, z tła polski wzmacniacz czasem podaje z takim samym impetem, jak te główne. Ale to już w zasadzie moje czepiactwo…
Podsumowanie
Lampa to czarowne granie, miękkie, ciepłe, pełne harmonicznych, relaksujące? A gdzie tam! Polski wzmacniacz Super Sound Device Experience brzmi zgoła inaczej. Jest szybki i dynamiczny, żywy i wyrazisty. Imponuje świetną rozdzielczością i namacalnością brzmienia. To taka lampa na wysokich obrotach. Trudno przyłapać go na jakiś ewidentnych błędach, może troszkę manipuluje równowaga tonalną, ale tylko po to, by dać nam jeszcze więcej adrenaliny przy słuchaniu muzyki. No i ten wygląd… Może stać się ozdobą salonu.
Maciej Stempurski, fot. wstereo.pl, Super Sound Device
Czytaj także:
Test kolumn Wigg Art Arvil
Gramofonowy klasyk. Test Rega Planar P2
System odsłuchowy:
CD: BAT VK D5 SE
Pliki: DigiOne Player
DAC: Matrix Mini-i, LabGruppen IPD 120, Audio GD R2R-7
Pre: pasywka Khozmo
Wzmacniacze: LabGruppen IPD 120, Cary Audio V12R (z lampami KT120), SKY Audio OTL
Kolumny głośnikowe: ProAc Response One SC, Martin Logan ESL, Wigg Art Elodie
Interkonekty: Fadel Art Reference 1, Haiku Audio, Mogami N III, DIY Arek 45
Kable głośnikowe: MIT MH 750, Haiku Audio
Sieciówki: Ansae Muluc i Imix, KBL Sound
Akcesoria: płyty granitowe i podstawki SoundCare SuperSpikes
Pokój zaadaptowany akustycznie
Super Sound Device Experience – dzielony wzmacniacz lampowy
Cena – 40 000 zł
Dystrybucja – Super Sound Device
Dane techniczne producenta:
Moc wyjściowa (8 Ω | 4 Ω): 30 W RMS | 32 W RMS
Impedancja wyjściowa: 4, 8 Ω
Pasmo przenoszenia (pomiar oscyloskopem): 5 Hz-28 kHz (-3 dB)
Impedancja wejściowa: 50 kΩ
Czułość wejściowa: 600 mV
Gniazda wejściowe: 3xRCA
Typ lamp: 4 x 6N8S, 4 x GU50,
Wymiary (S x G x W):
– wzmacniacz: 430 x 500 x 250 mm
– zasilacz: 430 x 500 x 120 mm
Waga: 40 kg
Brak komentarzy