TEST / ANTHEM STR / Kanadyjska firma od lat kojarzona jest głównie ze sprzętem wielokanałowym wysokiej jakości, ale w ofercie ma także komponenty stereo. I to nie byle jakie. Do testów trafił najnowszy model dzielonego wzmacniacza. Preamp naszpikowany jest nowoczesnymi technologiami, końcówka to urządzenie bardziej tradycyjne. Jak zagrał ten duet? Oto test Anthem STR per/power.
Wzmacniacz Anthem STR to nowość. W wersji zintegrowanej jest na rynku od kilku miesięcy, natomiast jego dzielona wersja właśnie wchodzi w Europie do sprzedaży. Jego europejska premiera miała miejsce na warszawskiej wystawie Audio Video Show, urządzenie grało ze znakomitymi hi-endowymi głośnikami Paradigm Persona. Jest mi miło, że wstereo.pl jako pierwsze w Polsce go przetestowało. A pewnie będzie to także jeden z pierwszych testów wersji pre/power w Europie.
Przed rokiem testowaliśmy monobloki Anthem Statement M1 – zrobiły na nas kolosalne wrażenie, grały znakomicie. Do tego stopnia, że otrzymały naszą ubiegłoroczną rekomendację. Jak zabrzmi najnowsza konstrukcja od kanadyjskich specjalistów? Oczekiwania miałem spore, wszak firma obecna jest na rynku od wielu lat i zbiera zwykle pochlebne opinie.
Kanadyjski Anthem jest spadkobiercą słynnej hi-endowej marki Sonic Frontiers założonej pod koniec lat 80. przez Chrisa Jensena i Chrisa Johnsona. SF znany był głównie ze znakomitych wzmacniaczy, głównie lampowych, a w latach 90. robili świetne źródła cyfrowe. Anthem był drugą marką powołaną do życia przez właścicieli SF i skupiał się początkowo na sprzęcie do kina domowego. Później SF przestał istnieć, a Anthem przejął także segment stereo.
Test Anthem STR – budowa
Anthem STR występuje w dwóch wersjach, jako wzmacniacz zintegrowany i jak system pre/power. Do testu otrzymaliśmy urządzenie dzielone. Rozwiązania zastosowane w obu są podobne, ale różnic też nie brakuje, głównie w zasilaniu, mocy. Wizualnie prezentują się znakomicie, użyte materiały i wykończenie są na najwyższym poziomie. Do wyboru są dwie wersje: czarne i srebrna. Zamknięte w metalowych obudowach zwracają uwagę charakterystycznym podzielonym przednim panelem z aluminium. Jego lewa część pokryta jest szybą, za którą działają wyświetlacze. Prawa, aluminiowa jest lekko wyoblona i wygięta w łuk.
Zacznijmy od końcówki mocy i od tego, co od razu po włączeniu rzuca się w oczy. Jest to 7-calowy wyświetlacz z dwoma cyfrowymi, wychyłowymi wskaźnikami pokazującymi oddawaną przez końcówkę moc. Mnie się one bardzo podobały, choć były osoby, które kręciły nosem i mówiły, że wolą zwykłe analogowe. Kwestia gustu. Z przodu są jeszcze tylko trzy przyciski: włączające urządzenie i dwa sterujące wyświetlaczem i logiką urządzenia.
Z tyłu końcówki Anthem STR znajdziemy doskonale rozplanowane na przeciwległych skrajach wejścia RCA i XLR oraz bardzo dobrej jakości zatopione w plastiku gniazda głośnikowe. Uwagę zwraca gniazdko uziemienia dla gramofonu, podobne jest również w preampie. Do tego mamy wejścia trigger oraz wejście USB dla obsługi sofu urządzenia.
Dźwięk tego wzmacniacza jest relaksujący, ale nie nudny; rozdzielczy, ale nie kliniczny; ciepły, ale nie kluchowaty
Końcówka jest urządzeniem zbalansowanym, zbudowanym w układzie dual mono. Wrażenie robią dwa potężne transformatory toroidalne, za wzmocnienie odpowiadają tranzystory biopolarne. Jest też system zabezpieczenia zwany System Monitorowania Obciążenia (Advanced Load Monitoring). Wzmacniacz ma bardzo małe zniekształcenia THD rzędu 0,0007 (1 kHz). No i moc – Anthem STR oddaje 400 watów przy 8 ohm! Robi wrażenie? Na mnie zrobiło co innego – w czasie testu wskaźniki bardzo rzadko pokazywały więcej niż 4 waty… Chyba demonizujemy te moce.
Przedwzmacniacz Anthem STR jest urządzeniem o wiele bardziej skomplikowanym, ponieważ łączy w sobie wiele różnych funkcji. Jest zbalansowanym preampem, ale na pokładzie ma także przedwzmacniacz gramofonowy. Pomyślano o szerokim gronie miłośników płyt winylowych, bo do Anthema można podłączyć napędy z wkładkami obu typów: MM i MC. Ale na tym nie koniec, bo jak przystało na nowoczesny komponent ery cyfrowej wyposażono go także w wysokiej klasy DAC obsługujący sygnał do 32-bit/384 kHz PCM oraz DSD. Do tego przedwzmacniacz daje możliwość zaawansowanego sterowania niskimi tonami. Można do niego podłączyć jeden lub dwa subwoofery, a menadżer basu pozwala na bardzo precyzyjne sterowanie nimi.
Zresztą system ustawień i regulacji jest w samym urządzeniu naprawdę imponujący. Prócz zwykłej regulacji tonów niskich i wysokich można na przykład w zaawansowany sposób ustawić balans. Do wyboru mamy albo prostą opcje prawo/lewo, albo bardziej dokładną, sterowaną procesorem możliwość ustawiania siły głośności w kanałach w zależności od odległości słuchacza od prawego, czy lewego głośnika (to dla tych, którzy maja kłopot z idealnym, symetrycznym ustawieniem kolumn w pokoju odsłuchowym). Zamontowany w preampie procesor daje takich możliwości więcej.
Test wzmacniacza Lavardin IS Reference
Obudowa przedwzmacniacza Anthem STR zbudowana jest w podobny sposób jak końcówki: prawa część lekko wyoblono na zewnątrz, po lewej umieszczono szklaną szybkę, a pod nią wyświetlacz. Jest duży, bardzo czytelny i w pomysłowy sposób pokazuje niektóre informacje. Na przykład kiedy wyświetla informacje o wybranym wejściu, obok jego nazwy (np. RCA, XLR czy Toslink) pokazuje się ikonka pokazującą odpowiednią wtyczkę. Jeśli komuś przeszkadzają takie atrakcje, może oczywiście go wyłączyć.
Ciąg dalszy na str. 2
chyba demonizujemy?
wiadomo ze tak……….kto w warunkach domowych przekroczy 25-30W jest mistrzem swiata dla mnie.
90% sluchania w domu to moc do 10W, a najwazniejszy jest pierwszy wat…..co rozumieja ludzie madrzy np. Nelson Pass 😉
Dzień dobry
Poniekąd zgadzam się – w domu potrzebujemy niewiele mocy. A dlaczego trwa ten “wyścig zbrojeń”? To wiedzą chyba tylko producenci
Maciek, to, że Ty nie przekraczasz 10 W podczas domowego odsłuchu, nie oznacza, że innym nie potrzebna jest moc wielokrotnie wyższa. Owszem, w większości przypadków, odsłuch w umiarkowanej lub nawet nieco wyższej głośności, nie przekracza 1 W mocy wyjściowej. Są jednak ludzie, którzy lubią słuchać muzyki głośno. Po prostu. Jeżeli słuchamy muzyki “audiofilskiej”, takiej jak np. muzyka klasyczna, jazz, blues itp. to nawet przy głośniejszym odsłuchu, możemy nie przekroczyć 1 W. Jednak w przypadku odsłuchu chociażby muzyki elektronicznej, takiej jak house, trance, hardstyle (tak, hardstyle), w której basu jest więcej, osiągnięcie mocy wyjściowej na poziomie 100 W czy 200 W na kanał to nie problem. Oczywiście, w domowych warunkach. Zapas mocy wzmacniacza zawsze stanowi jego dużą zaletę, ponieważ nie ma wzmacniacza “zbyt mocnego”, a są jedynie nieodpowiedzialni użytkownicy. Im więcej mocy mamy do dyspozycji, tym lepiej, ponieważ wówczas, nawet podczas głośnego, długiego i wymagającego odsłuchu, dodatkowo z kolumnami o niskiej impedancji, wzmacniacz nie pracuje “pełną parą”, zatem nie męczy się, a przekazywany przez niego dźwięk ma mniej zniekształceń. Ponadto, pozornie wystarczający wzmacniacz o mocy 2x 50W w sytuacji, opisanej powyżej, można łatwo przesterować.