W czym zapiszemy przyszłość

0
Brinkmann Lech zajawka

FELIETON / Zdanie „w czym zapiszemy przyszłość“ nie posiada na końcu pytajnika. Pominąłem go nie z powodu językowej niedbałości, ale uznałem, że kilka znaków zapytania w jednym zdaniu, to za dużo.

Analogowo – choć ktoś poprawił mnie ostatnio, że raczej kwantowo – muzykę zapewne zapisywał Mozart. Używał papieru, atramentu i prawdopodobnie gęsiego pióra. Być może robił to także Edison na swoich woskowych walcach – choć w jego sytuacji mówimy już raczej o nagrywaniu.

Pytanie o nośnik implementuje sedno problemu. Określenie „na czym“ definiuje sposób zapisu i wskazuje technologię, której użyto. Nikt już dziś nie wątpi, że wkrótce będzie to prawie wyłącznie jakaś forma zapisu cyfrowego. Choć zarówno naukowcy jak i audiofile nie powiedzieli jeszcze w tej kwestii ostatniego słowa.

Na koniec najbardziej nieostre pytanie: o „przyszłość“. Współczesne wynalazki powstają czasami tak szybko, że niektórych nie zdążyliśmy zauważyć. W niewyczuwalny dla nas sposób obcujemy z nimi w codziennym życiu, a wiele z nich przeniknęło do naszych mózgów i portfeli. Niektóre nieźle się tam zadomowiły, a słynny Stefan “Kisiel” Kisielewski opisał tę sytuację bez ogródek: „To, że jesteśmy w dupie, to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać“…

W odniesieniu do muzyki, kwestia jakości wydaje się być kluczową. Dziś trudno sobie wyobrazić, jak Edison mógł zachwycać się tym, co usłyszał w listopadzie 1877 roku, kiedy po raz pierwszy publicznie odtworzył nagrany na woskowym walcu, ludzki głos. Ale wówczas był to wynalazek, który wkrótce zrewolucjonizował wszystko, co dziś zaliczylibyśmy do świata audio. Drugim problemem obok jakości jest wielkość twardego dysku, którą musimy przygotować, aby dane przechować a więc „ilość“. Zjawiska takie jak pobór energii, wielkość urządzeń, tzw. głęboka ekologia ze śladem węglowym (ang. carbon footprint) na czele, zdają się tkwić dokładnie w miejscu, o którym pisał Kisiel. Mało kto się tym przejmuje, a jednorazowość życia większości z tych urządzeń zdaje się przypominać nam o tym, że za jakiś czas skończymy dokładnie tak samo, jak one. Szkoda… bo teza ta jest kolejną, którą lubią przytaczać miłośnicy winyli i sprzętu, który produkowano w czasach, gdy ponoć rządzili inżynierowie, a nie księgowi – a to oczywiście bzdury.

Zostawmy na chwilę rozważania nad motywami działań takich konstruktorów jak Conrad Mas (AVID), Luis Desjardins (Kronos Audio) czy Franc Kuzma, którzy znaczącą część swojego czasu poświęcili na przypomnienie tego, że płyta winylowa to nie same trzaski i zniekształcenia. Skupmy się zatem na akapicie, który najbardziej zbliża nas do współczesności.

Do felietonu

Format MP3 nie był błędem, a tylko formą przejściową pliku, z którym mamy możliwość obcować obecnie. Od samego początku inżynierowie potrafili tworzyć pliki znacznie lepszej rozdzielczości, problemem było jednak ich przechowywanie, przesył i odtwarzanie w warunkach domowych. Ceny pamięci przenośnych w na początku XXI wieku oscylowały wokół zarobku na poziomie średniej krajowej. Powodowało to zdenerwowanie tych, którzy już wówczas kompresowali muzykę i próbowali ją gromadzić na rachitycznie twardych dyskach, archaicznych komputerów. Szybko rozwijająca się technologia doprowadziła nas do wielkości mierzonych w terabajtach: obecnie prędkość przesyłu danych zależy od wysokości abonamentu, jaki płacimy właścicielowi kabli znajdujących się na ścianie naszej klatki schodowej, a problem jakości dekodowania zależy tylko i wyłącznie od zasobności naszego audiofilskiego portfela.

Na rynku nie brakuje urządzeń zamieniających sygnał cyfrowy w analogowy. Te najmniejsze, wielkości przenośnej pamięci, kosztują zaledwie kilkaset złotych. Ceny urządzeń poważniejszych – jak przystało na poważne audio – osiągają pułap dostępny dla najbardziej zdeterminowanych. Na dodatek ktoś wpadł na pomysł, aby dogodzić miłośnikom ciepła i analogu. Dla tych pierwszych w buforze wyjściowym znajdziemy lampy, dla drugich wymyślono format DSD, który z racji swoich właściwości, najbliższy jest niedoścignionemu, analogowemu ideałowi.

Osoby, które zajmują się budowaniem urządzeń do dekodowania sygnału cyfrowego na analogowy można porównać do średniowiecznych alchemików. Swobodna zamiana jednego sygnału na inny przypomina przeminę ołowiu w szlachetny metal. Złoto – jako synonim szlachetności, jest tak samo bezcenne i poszukiwane, jak audiofilski Święty Grall. Różnica jest jednak taka, że tego – ponoć drewnianego kielicha – nie ma szansy już odnaleźć. Natomiast czytając internetowe fora, z audiofilskim złotem obcują właściwie wszyscy.
Wojciech Henke, fot. wstereo.pl

Czytaj także:
Winyle, czy pliki – kolejne starcie. Starcie?

Brak komentarzy