Testowany Audiomatus AS1200 brzmi moim zdaniem w wyraźnie inny sposób niż znane mi monobloki Audiomatus AM400 oraz końcówka AS500. Te starsze modele miały w sobie sporą dozę ciepła i stawiały raczej na płynny sposób prezentacji, choć nie były pozbawione rozdzielczości i kontroli. I też się między sobą różniły. Najnowsza końcówka idzie w innym kierunku – to granie bardzo neutralne, momentami wręcz chłodne, jasne i bardzo precyzyjne. Ze świetną górą pasma, ogromną ilością powietrza. A jeśli obawiacie się dystansu i braku emocji, to jesteście w błędzie. Konstruktorowi udało się nadać brzmieniu bezpośredniości i namacalności.
Mimo że Audiomatus AS1200 gra w sposób bardzo neutralny, to nie ma w jego prezentacji ani grama szarości, ani trochę ujednolicania barw, wzmacniacz potrafi je dobrze różnicować i nadawać im wiele odcieni. Zjawiskowa wręcz jest w tym wzmacniaczu góra pasma – sypka, rozdzielcza, długo wybrzmiewająca. Choć lekka, to jakimś cudem równocześnie bardzo bogata w składowe. Po prostu nie ma w niej wysuszenia, tylko wyższe składowe są nieco podkreślone.
Z tego powodu kapitalnie słucha się perkusji, i chodzi nie tylko o samo wybrzmienie talerzy, które jest bardzo zróżnicowane i bogate, słychać początek narastania dźwięku i jego powolne odpływanie. Świetnie oddawana jest struktura uderzenia ( w kant talerza, w grzybek czy jego powierzchnię), wszelkie zabawy w pocieranie naciągu bębnów czy talerzy, uderzania w obręcze czy obudowy – wszystko słuchać jak na dłoni.
A jak Audiomatus AS1200 radzi sobie z dźwiękami na drugim skraju pasma? Znowu mamy to samo, co w przypadku góry, a więc neutralna, niepodgrzana prezentacja, ale zero osuszenia, zero szkieletowatości mimo znakomitej kontroli i panowania. Na pewno nie jest to bas puszysty i miękki, raczej opanowany. Kiedy trzeba zejść niżej jest troszkę luzu, ale kiedy indziej, kiedy potrzebne jest nagłe zatrzymanie, atak, albo zebranie dźwięku do kupy, to Audiomatus radzi sobie z tym świetnie.
Wystarczy posłuchać na przykład “Up” Petera Gabriela czy znakomitej polskiej płyty Kucz/Kulka “Sleepwalk”. Basu na nich nie brak, i jest bardzo zróżnicowany. Polski wzmacniacz dokładnie pokaże, kiedy realizatorzy chcieli, aby był odrobinę popuszczony, a kiedy miał być twardy jak skała. W dodatku jest – tak samo jak góra – pełen szczegółów i informacji o fakturze i sposobie wydobywania dźwięku.
Średnica podąża w tym samym kierunku, a więc braku jakiegokolwiek ocieplenia i zmiękczenia. Wydaje się też najbardziej ze wszystkich pasm twarda, konkretne i zebrana. W dźwiękach nie ma nawet śladu tego, co nazywa się eufonią, a więc przymilnego ciepełka, łagodności, lukru. Dźwięki z tego zakresu podawane są bez litości: przejrzyście, rozdzielczo a jednocześnie chłodno, obiektywnie. Czasem aż chciałoby się, aby wzmacniacz choć trochę odpuścił. Ale Audiomatus AS1200 to nie jest zawodnik, który się poddaje, nic z tego…
Ale jednocześnie polski wzmacniacz nie brzmi w średnicy szaro czy bezbarwnie. Owszem, niskich składowych dźwięku nam szczędzi, ale to, co przekazuje robi w sposób bardzo dobry. Muzyka brzmi dźwięcznie i kolorowo, Audiomatus różnicuje głosy bez kłopotu. Kurt Elling nie zabrzmi co prawda tak nisko, jak na przykład na testowanym niedawno Lucarto Audio Musica Hybryda (test TUTAJ), podobnie jak saksofon barytonowy czy klarnet basowy, jednak po przyzwyczajeniu się do tego typu prezentacji przestaje nam to przeszkadzać. Reasumując – na pewno nie jest to wzmacniacz dla tych, którzy kochają mięsistą, gęstą jak krem średnicę.
Test odtwarzacza CD Esoteric K-05XZS
Audiomatus AS1200 pokazuje muzykę w sposób nadzwyczaj czysty i przejrzysty, to jedna z najlepszych cech tego urządzenia. Słuchając go odnosimy wrażenie, że jest bardzo cichy, że nic nie zakłóca jego brzmienia, poszczególne dźwięki pojawią się z absolutnej ciszy i po ich wybrzmieniu następuje znowu cisza. Bezpośredniość prezentacji jest więc na bardzo wysokim poziomie. Jeśli dodamy do tego znakomitą rozdzielczość i bardzo dokładny rysunek, to mamy przepis na wzmacniacz dający świetny wgląd w nagranie. Audiomatus jest urządzeniem analitycznym, ale jeszcze nie chirurgicznym, po godzinie słuchania nie zmęczy.
Jeśli chodzi o dynamikę, to mamy w przypadku Audiomatusa AS1200 rzadkie połączenie spokoju z absolutną gotowością do mocnego łupnięcia. Kiedy słuchamy sobie czegoś spokojnego, choćby tria Keitha Jarretta grającego standardy, pozornie nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Muzyka płynie spokojnie, łagodnie, aż tu nagle Jack DeJohnette mocno uderzy w talerz lub werbel, i niemal aż podskakujemy. Bo ten impulsowiec znakomicie oddaje najmniejsze nawet skoki dynamiczne, świetnie je różnicując i pokazując jak na dłoni każdą najmniejszą zmianę. Dzięki temu muzyka staje się żywa, pełna energii.
Jeśli chodzi o skalę brzmienia, to Audiomatus AS1200 sprawdza się naprawdę nieźle. Czasem może brakować trochę masy, tego muzycznego “mięcha” przy orkiestrowej kulminacji czy na rockowym nagraniu na żywo, ale mimo że wzmacniacz brzmi w sumie dość lekko, to nie jest to brzmienie ewidentnie wychudzone.
I na koniec przestrzeń – to stosunkowo najmniej spektakularny aspekt brzmienia tego wzmacniacza. Jest poprawna, i tylko poprawna. Nie ma się co czepiać do stereofonii, która tak jak inne elementy grania tego wzmacniacza jest precyzyjna i stabilna. Natomiast większego wrażenie nie robi głębia i trójwymiarowość prezentacji. Nie jest płasko, ale też nie ma jakiś dodatkowych efektów.
Mam wrażenie, że to trochę efekt chłodnej równowagi tonalnej Audiomatusa. Wzmacniacz nie buduje dużych brył muzycznych, dźwięki są bardziej punktowe, mniejsze niż na przykład z niektórych wzmacniaczy klasy A. Dlatego słuchacz słyszy je bardzo dokładnie, precyzyjnie i stabilnie, otoczone są dużą ilością powietrza, ale brakować może wybrzmień do tyłu sceny, które budują bardziej plastyczny obraz muzyki. Warto poeksperymentować z kablami, także zasilającymi, bo można ten efekt nieco zniwelować.
Podsumowanie
Audiomatus AS1200 udowadnia, że klasa D ma przed sobą przyszłość i jest to już technologia dojrzała i dająca doskonałe efekty. To świetny wzmacniacz z bardzo mało widoczną własną sygnaturą dźwiękową, a jest niemała grupa audiofilów, którzy takich właśnie urządzeń szukają. Imponuje czystością i przejrzystością brzmienia, oferuje znakomitą mikrodynamikę, detaliczność i rozdzielczość. A to wszystko daje doskonały wgląd w nagranie. Dla poszukiwacza najdrobniejszych szczegółów to wzmacniacz niemal wymarzony. Dość zachowawczo zachowuje się jeśli chodzi o nasycenie muzyki harmonicznymi, ale daleko mu do szarości czy braku różnicowania. Świetnie wypadają skraje pasma, średnica natomiast dla niektórych może być zbyt neutralna. I jeszcze jedno – cena. Konkurencja za takie granie życzy sobie naprawdę dużo więcej.
Maciej Stempurski, fot. wstereo.pl
Czytaj także:
Test lampowego wzmacniacza Yaqin MS-120
Test monobloków Anthem Statement M-1
System testowy:
CD: BAT VK D5 SE
Pliki: DigiOne Player, laptop z programem J River
DAC: Matrix Mini-i, LabGruppen IPD 120
Pre: pasywka Khozmo
Wzmacniacze: LabGruppen IPD 120, Cary Audio V12R (z lampami KT120)
Interkonekty: Gekko Cables Purple Haze, Fadel Art Reference 1, Haiku Audio, Monkey Cables,
Kable głośnikowe: MIT MH 750, Haiku Audio
Głośniki: Martin Logan ESL, ProAc Response SC One
Sieciówki: Ansae Muluc i Imix, KBL Sound
Akcesoria: płyty granitowe i podstawki SoundCare SuperSpikes
Fajne wzmacniacze tylko nie ma szans na kontakt z firmą. Telefonu brak. Na email nikt nie odpowiada, jak w tej sytuacji porozmawiać? zamówić?
Minął rok a urządzenie nadal nie dostępne
Jeśli tak wiernie potrafi wzmacniać, to proszę mu zrobić test jak wiernie potrafi wzmacniać takie sygnały ja prostokąt, trójkąt. Dobry wzmacniacz klasy AB nawet 500kHz potrafi prawidłowo wzmocnić. A w pasmie akustycznym od pojedynczych Hz do 20KHz tnie te sygnały jak żyletką, z tysięcznymi zniekształceniami i nie wprowadza zakłóceń.