Yundi Li nie porywa warszawskiej publiczności?

0
borys filhar

W Warszawie – szesnaście lat po tym, jak w roku 2000 został najmłodszym w historii zwycięzcą konkursu chopinowskiego – zagrał Yundi Li . 7 i 8 października w Filharmonii Narodowej wystąpił z warszawską orkiestrą kierowaną przez Michała Dworzyńskiego. Repertuar dobrze znany i lubiany przez publiczność – Koncert fortepianowy e-moll op. 11 Fryderyka Chopina i V Koncert fortepianowy Es-dur op. 73 Ludwiga van Beethovena. Ale tym razem przyjęty bez wielkiego entuzjazmu. W każdym razie, owacji na stojąco, krzyków i wiwatów nie było.

Każdy z tych koncertów ma swoją nadzwyczajną historię – Beethoven zaczął pisać swoje dzieło prawdopodobnie w roku 1808, prawykonanie odbyło się w Lipsku w roku 1811. Kompozytor, coraz bardziej tracący słuch, już nie mógł zagrać partii fortepianu ani przed publicznością Lipska, ani później w Wiedniu. Z jednej strony mamy dramat tracącego słuch kompozytora, a z drugiej burzliwe czasy wojen napoleońskich. Gdy spojrzymy na daty, nie dziwią mocne uderzenia kotłów, mocne partie orkiestry, niemal wojskowy styl. Gdy Beethoven pisał, przecież było już kilka po Austerlitz i krótko przed, albo krótko po bitwie pod Wagram. A potem Napoleon szykował się do wymarszu na Moskwę…

Koncert Beethovena to utwór artysty dojrzałego, trzydziestoośmioletniego – choć ciągle poszukującego nowych brzmień i eksperymentów. A koncert Chopina (pisany chronologicznie jako drugi, choć wydany jako pierwszy) to dzieło dwudziestolatka, kończącego właśnie szkołę Elsnera. Potem, po wyjeździe do Francji, już nie pisał tak dużych form. Czy uważał, że forma orkiestrowa ograniczą swoją konwencją? Czy pochłonięty życiem salonów nie miał czasu i ochoty zajmować się większą formą? Czy zabrakło opiekuna i sponsora, jakim był arcyksiążę Rudolf Habsburg dla Beethovena? Szkoda, bo przecież to koncert przepiękny i można tylko sobie wyobrażać, jakie byłyby większe formy napisane kilkanaście lat później, gdyby powstały.

A w Warszawie w październikowy wieczór roku na scenie pojawił się Yundi. Koncertujący we wszystkich największych salach świata łącznie z Carnegie Hall, ceniony za elegancję i powściągliwość, którą często przeciwstawia się gwiazdorskiemu stylowi drugiego z najbardziej znanych pianistów Państwa Środka – Lang Langa. W sali przy ul. Jasnej milkną gongi i prośby o wyłączenie telefonów, Maestro Dworzyński wymienia spojrzenie z pianistą, wznosi batutę, publiczność cichnie, zaczyna się Allegro maestoso koncertu Chopina. Orkiestra zna ten koncert jak żaden inny z wielokrotnych powtórzeń w trakcie konkursów chopinowskich, a nie ma ani śladu znużenia czy rutyny. Grają świetnie – w tempie, gdy trzeba śpiewnie, gdy trzeba to z klarownym uderzeniem, wszystkie sekcje jak jeden instrument, naprawdę wspaniale.

Gdy pojawia się pierwsze uderzenie fortepianu, mam pewien problem – otóż fortepian brzmi dziwnie. Nadmiernie eksponowany wobec orkiestry? Trochę nieczysto, jakby z lekkim przydźwiękiem jednego z licznie rozwieszonych mikrofonów? Przecież siedzę na tym samym miejscu w XI. rzędzie od lat, to nie kwestia miejsca. Fortepian Steinway też nie powinien sprawiać niespodzianek, zresztą Yundi na innym nie gra, jest jednym z najważniejszych artystów wspieranych przez firmę. Dziwne wrażenie. Cuda z dźwiękiem zdarzają się na koncertach rockowych, ale w poczciwej Filharmonii Narodowej? W każdym razie, po kilku minutach się przyzwyczajam i zapominam o całej sprawie, pozostaje muzyka.

Orkiestra nadal wspaniale, pianista bardzo poprawnie, z wielką kulturą, z piękną artykulacją, bez nadmiernego zlewania się dźwięków – elegancki styl przypominający mi trochę Rubinsteina. Może też Alfreda Brendela. Podobnie w koncercie Beethovena, w którym jest więcej pola dla ekspresji, sporo zmian tempa, każda z trzech części mocno zróżnicowana – a w grze Yundi jest pewna powściągliwość. Mnie się to podoba, choć nie porywa.

Są dwa bisy, ale warszawska publiczność również nie daje owacji na stojąco, choć czasem bywa aż nadmiernie łaskawa. A ja czekam na następny koncert Yundi w Warszawie.
Borysław Czyżak

fot. Yundi Li/facebook
Yundi Li

Brak komentarzy