W FILHARMONII / Długo można wymieniać dokonania Juliana Rachlina, który kierował orkiestrą Filharmonii Narodowej w sobotni wieczór, równocześnie grając partie solowe na skrzypcach. Światowej klasy muzyk ciągle jeszcze zaliczany do młodszego pokolenia, współpracował w ciągu swojej kariery z Miszą Majskim, Mścisławem Rostropowiczem, Zubinem Mehtą, Lorinem Maazelem, Riccardo Chailly. Krzysztof Penderecki napisał dla niego “Chaconne” i “Koncert Podwójny”. Gra na instrumencie Stradivariusa z 1704 roku. To wszystko sprawia, że czekaliśmy na koncert z niecierpliwością, spodziewając się bardzo wiele. A koncert przewyższył wszystkie nasze oczekiwania.
Cztery Pory Roku Vivaldiego to jeden z tych utworów, od którego wiele osób zaczyna swoje zainteresowanie muzyką klasyczną – lekki, efektowny, melodyjny. Któż z nas nie wychował się słuchając świetnej płyty Polskich Nagrań z Konstantym Andrzejem Kulką. A okazuje się, że Julian Rachlin odkrył dla nas Vivaldiego na nowo, jednocześnie nie burząc tradycji wcześniejszych wykonań.
Przepiękne dialogi
W sobotni wieczór już od pierwszych taktów było słychać radość grania, dynamikę, melodię, zróżnicowanie barw. Julian Rachlin wyraźnie uwypuklił dialogi swoich skrzypiec z instrumentami solowymi orkiestry – i już w pierwszej części „Wiosny” (Allegro) usłyszeliśmy perliste dźwięki dwojga skrzypiec – mistrza Juliana i w niczym nieustępującego mu w świetnie zagranej partii Piotra Tadzika.
A to był dopiero początek – w drugiej części (Largo) Rachlin poprowadził piękny dialog z altówką – i tutaj seria dwudźwięków granych na altówce zabrzmiała nadzwyczajnie, z przepięknym wybrzmieniem drugiego dźwięku. W żadnym nagraniu nie słyszałem, żeby ktoś zagrał to tak subtelnie. Brawo dla Marzeny Hodyr. I wreszcie w części trzeciej „Wiosny” (Allegro) przyszła kolej na bardzo atrakcyjnie napisaną partię wiolonczeli – tutaj początkowo instrument w duecie ze Stradivariusem Rachlina brzmiał trochę blado, zastanawiałem się nawet, czy to kwestia barwy dźwięku wiolonczeli, czy odrobiny tremy solistki.
Trudno powiedzieć, w każdym razie później, w trakcie tego samego wieczoru wiolonczela zachwyciła nas wielokrotnie, przyćmiewając nieśmiały początek. Ale to właśnie te dialogi Rachlina z solistami orkiestry stanowiły dla mnie o wyjątkowości tego wykonania “Czterech Pór Roku”.
Orkiestra w kameralnym, 30-osobowym składzie grała wspaniale – różnicując tempo i nastrój, dość raźno ale zachowując muzykalność i subtelność. Wykonanie trwało około 40 minut, a więc było zbliżone tempem do klasycznych wykonań pod dyrekcją Trevora Pinnocka i Christophera Hogwooda – choć trochę szybsze od bardzo nastrojowego nagrania Salvatore Accardo, które trwa około 45 minut. Wyjątkowe brzmienie Stradivariusa w rękach solisty, dobry kontakt poszczególnych sekcji orkiestry, nasycenie barw – już pierwsza część tego wieczoru wprowadziła słuchaczy w świetny nastrój.
Zachwyt bez skrzypiec
Po przerwieu słyszeliśmy “Divertimento” D-dur KV 136 Mozarta – to była zmiana w programie, w którym wcześniej zapowiadano wykonanie muzyki Aleksandra Głazunowa. I ponownie zachwyt! Tym razem Julian Rachlin odłożył skrzypce, dyrygował orkiestrą bez pulpitu, z pamięci, bardzo wyraźnie i czytelnie gestykulując.
Swoją drogą to mnie zawsze fascynuje, jak różnych środków ekspresji używają dyrygenci. Niektórzy kierują orkiestrą przez większość czasu tylko spojrzeniem lub skinieniem głowy i drobnym gestem, a inni używając pełnej ekspresji całego ciała i gestów bardzo czytelnych nie tylko dla orkiestry, ale również dla publiczności. I do tej drugiej kategorii niewątpliwie należy Julian Rachlin, oczywiście gdy nie jest zajęty grą na skrzypcach.
W każdym razie “Divertimento” Mozarta zabrzmiało wspaniale – lekko, radośnie, chciałoby się powiedzieć – mozartowsko po prostu. Można by tego słuchać bez końca, aż szkoda że nie powstanie z koncertu płyta– choć kto wie? Orkiestra po raz kolejny pokazała, że pod dobrą dyrekcją sięga najwyższego poziomu.
Gdyby jeszcze komuś brakowało wrażeń, po Mozarcie przyszedł czas na „Las cuatro estaciones porteñas ” Astora Piazzoli, czyli jego autorską wersję muzycznej opowieści o czterech porach roku, który również został zagrany brawurowo. Tym razem znowu z Rachlinem w podwójnej roli skrzypka i dyrygenta.
Utwór dość przewrotny i eklektyczny, z licznymi cytatami wprost z Vivaldiego, a w dalszych częściach również z Pachelbela i Albinoniego i oczywiście z klasycznymi rytmami tanga –a jestem pewien, że po uważnym wysłuchaniu można wskazać jeszcze więcej wpływów różnych kompozytorów, którym hołd oddał Piazzola w tej kompozycji. To wszystko stanowiło wspaniałą podróż przez historię muzyki, różne tradycje i inspiracje.
Publiczność nagrodziła wykonawców gromkimi brawami i okrzykami, nie chcąc wypuścić dyrygenta i orkiestry ze sceny – muzycy musieli dwukrotnie bisować, zresztą „musieli” to chyba niewłaściwe słowo, bo przez cały wieczór było widać, że wspólna gra sprawia im wielką radość.
Na bis zagrali dwa standardy jazzowe Gershwina, i to było kolejne odkrycie tego wieczoru – świetny, swingowy feeling całej orkiestry, świetnie zagrana przez Karolinę Jaroszewską-Rajewską partia wiolonczeli, słusznie razem z dyrygentem i całą orkiestrą nagrodzona owacją na stojąco.
A więc można tylko prosić o więcej – chciałoby się skandować Mistrzu Julianie, zostań z nami.
Borysław Czyżak, fot. ilustracyjne (Foxcub1984, Wikipedia / licencja Creative Commons)
Brak komentarzy