Za regulację głośności odpowiada sterowana cyfrowo drabinka rezystorowa BurrBrown PGA2310; to rozwiązanie oferuje aż 100 kroków stopniowej regulacji, co pozwala precyzyjnie ustawić poziom głośności. Jedyną wadą tego rozwiązania jest fakt, że wzmacniacz nie reaguje natychmiastowo na poruszenie gałką, czy sygnał z pilota; można się do tego jednak szybko przyzwyczaić.
Umiejscowiona centralnie gałka regulacji głośności nie obraca się wokół własnej osi, można ją ręcznie lekko przekręcić w lewo lub w prawo; znajdujący się pośrodku gałki czerwony wyświetlacz informuje nas o wybranym poziomie głośności, a po chwili nieużywania regulacji głośności lekko przygasa. Wzmacniacz zapamiętuje poziom głośności, z jakim używano go na poszczególnych wejściach.
Urządzenie przyjechało do odsłuchu wyposażone we współczesne rosyjskie lampy 6922, Electro-Harmonixa; ponieważ nie jestem zwolennikiem tych lamp, zdecydowałem się na wymianę ich na bańki NOS z lat ’70 – czechosłowackie E88CC Tesla. To lampy porównywalne cenowo i jakościowo, jednak Pathos Logos mk II z lampami “z epoki” zabrzmiał zdecydowanie korzystniej – dźwięk stał się bardziej barwny, lepiej zdefiniowany i dynamiczny, z o wiele lepszą przestrzenią. I z takimi lampami go testowałem.
Test Pathos Logos mk II – brzmienie
Opinia 1
System odsłuchowy:
Źródła: Unison Research Unico CD (lampa 5814A Sylvania Gold Brand); tuner radiowy Sony ST-J60
Przedwzmacniacz: Audiomatus TP01 (lampa 6N30P-EH)
Końcówka mocy: Audiomatus AS500
Kolumny: Harbeth HL Compact 7-ES2
Interkonekt: Furutech FA-220 XLR (CD -> amp)
Kable głośnikowe: Furutech u-4T (bi-wire)
Kable sieciowe: ProCab CAB490/1,5
Odsłuchując lata temu podstawowego Pahtosa – model Classic One mk I byłem urzeczony jego możliwościami dynamicznymi, drivem oraz kreowaną aurą nagrań; wydawało mi się wówczas, że to był wręcz osobny świat brzmieniowy: skończony pomysł na dźwięk stereo, może nieco odchodzący od liniowego wzorca, ale przecież nikt nie kupuje wzmacniacza hybrydowego, by posiąść narzędzie do analizy i rozbiórki nagrań na czynniki pierwsze. I tak jest również w przypadku większego brata Classica – model Pathos Logos mk II to kwintesencja wzmacniacza hybrydowego, połączenie cech brzmienia, których po tych konstrukcjach możemy się spodziewać. Czyli? Otóż, sięgając po Logosa możemy spodziewać się, że otrzymamy dźwięk nieco ocieplony, o lekko zaokrąglonych krawędziach dźwięku, bardzo barwny, potężny, ale nie o widowiskowej dynamice.
Test Pathosa pokazał, że to wzmacniacz grający bardzo bezpośrednio i namacalnie, muzyka zdaje się materializować w pokoju odsłuchowym
Tu podkreślę: Pathos trafił w moje ręce tuż po odsłuchu monobloków Anthem Statement M1, które podniosły poprzeczkę niezwykle wysoko w kategoriach basu, dynamiki i przejrzystości barwy. Oczywiście poza tym, że były dwa razy droższe, pamiętać należy, że była to konstrukcja zgoła inna, o innym brzmieniu i szkole brzmieniowej. Bezkompromisowość kanadyjskich monobloków zrobiła na mnie potężne wrażenie, więc Pathos Logos mk II miał niełatwe zadanie. Mimo że nie jest to słaby wzmacniacz, jednak nieco gorzej radził sobie z kontrolowaniem moich Harbethów, które nota bene lubią prąd i wysoki damping factor. Ale za to czarował innymi aspektami brzmienia.
Odsłuchując Logosa prawdziwy wydał mi się stereotyp mówiący, że większość wzmacniaczy hybrydowych łączy w sobie muzykalność lamp elektronowych zastosowanych na wejściu z możliwościami mocowymi końcówek tranzystorowych. W tym przypadku producent uzyskał wyważony i nieinwazyjny dźwięk, ale na moje ucho – nieco pozbawiony możliwości dynamicznych. Być może to pokłosie odsłuchiwanych wcześniej monobloków Anthem, ale słuchając bardziej wymagających w kwestii makrodynamiki nagrań oraz basu miałem wrażenie, że pathosowe 100W to nieco zbyt mało, szczególnie, gdy w zrobimy nieco głośniej – w brzmieniu Logosa potrafił pokazać się lekki bałagan na scenie, dźwięki nie były do końca dopracowane, wyraźnie odrysowane w przestrzeni. Raczej następowało tu pewne zlanie dźwięku, jego zaokrąglenie, mające często ułatwiać odsłuch np. gorszych jakościowo nagrań. Zdarzało mi się to szczególnie w przypadku nie zawsze dobrej jakości nagrań rocka z lat 60. i 70. Jednocześnie podkreślam, że kwestie dynamiczne nie są problemem w przypadku mniejszych składów, bądź składów grających ciszej, mniej dynamicznie, koncertujących bardziej kameralnie.
Odsłuch solowego kontrabasu Dave’a Hollande’a (“Emerald Tears“, ECM 1978) nie pozostawił niedosytu, zarówno w kwestii dynamiki, jak i wolumenu basu. Instrument miał swój rozmiar, był obecny na scenie jako wielkie, drewniane pudło rezonansowe, a nie pęczek strun, jak to się zdarza zaprezentować bas słabowitym wzmacniaczom.
Co ciekawe, kłopoty dynamiczne przy prezentacji nie najlepiej zrealizowanej muzyki rockowej nie były w ogóle zauważalne podczas prezentacji szeroko rozumianej elektroniki. Płyta Klausa Schulze (“Timewind“, Virgin 1975/2005) była przestrzenna, analogowa, o pełnych barwach: sekwencery i syntezatory berlińskiego klasyka wypełniły pokój chmurą analogowych, barwnych dźwięków, płynących w niczym nieograniczonej przestrzeni.
Test przedwzmacniacza ModWright LS 100
Sięgając po nieco bardziej współczesne nagrania elektroniczne, miałem okazję przekonać się, że Pathos lubi muzykę syntetyczną i pop. Niezbyt dobrze zrealizowana płyta z polska elektroniką zebraną przez Novikę (“Radiostacja – Radio Leniwa Niedziela”, Sissy Records, 2002) została odegrana z zaangażowaniem, prawidłową dynamiką i jakby ukryciem pewnych błędów. W tym przypadku muzykalność wzmacniacza i jego zdolność do maskowania pewnych niedociągnięć na pewno przysłużyły się estetycznej prezentacji nagrań.
Stereotyp mówi, że wzmacniacz hybrydowy najlepiej nadaje się do prezentacji muzyki łagodnej, spokojnej, dla mniejszych składów. Sprawdziło się to w 100 procentach w przypadku nagrań jazzu (Cannonball Adderley, “Something Else”, Blue Note 1958/1999). Włoski wzmacniacz idealnie oddał atmosferę panującą w studiu nagraniowym Rudy Van Geldera oraz świetnie pokazał umiejętności mistrza konsolety, dzięki któremu ikoniczne nagrania amerykańskiego jazzu lat 50. i 60. mogą do dziś dzień cieszyć nasze uszy. Podobne rezultaty uzyskałem podczas odsłuchu muzyki Milesa Davisa (“ E.S.P.”, Columbia/Legacy, 1965/1998) – trąbka była szybka, blaszana i cięła powietrze jak ostrze, a towarzyszący mu muzycy wręcz zmaterializowali się w moim pokoju.
Ciąg dalszy na str 3.
Niedoświadczeni uważają brzmienie Logosa za gładkie, pozbawione drapieżności, a to nie do końca jest prawdą.
Jeżeli nawet rzekomo Pathos ujmuje 20% z góry pasma, to można również zadać pytanie – a może to inne wzmacniacze przesadnie dodają te 20%, skoro w brzmieniu Logoa nie ma jazgotu i dużych zniekształceń?
Poza tym – czyli lepiej mieć wzmacniacz grający super technicznie, na którym nie da się słuchać płyt nieaudiofilskich czy lepiej posiadać integrę, przy której słuchanie płyt sprawia przyjemność? Uznając, że jakby nie było to hobby ma sprawiać nam dużo frajdy – pytanie to proszę traktować jako retoryczne.