TEST / MUSICAL FIDELITY M3scd / Odtwarzacz CD i DAC w jednej obudowie. Świetna funkcjonalność, neutralne i przejrzyste brzmienie.
Musical Fidelity to jedna z legend brytyjskiego hi-fi. Firma założona w 1982 roku przez Antony’ego Michaelsona, klarnecistę i konstruktora, dla wielu była przez lata synonimem angielskiego brzmienia. Pierwszym urządzeniem zaprojektowanym przez niego był przedwzmacniacz o nazwie… Przedwzmacniacz (The Preamp). Później pojawił się niepozorny, brzydki wzmacniacz zintegrowany A 1 pracujący z klasie A i oddający tylko 20 watów mocy. I okazało się, że to jeden z najbardziej kultowych wzmacniaczy w historii – sprzedano ponad 100 tysięcy egzemplarzy tego urządzenia. Firma ma na swoim koncie inne konstrukcje, które weszły do historii hi-fi, między innymi słynnego „prosiaczka”, czyli miniaturowy lampowy bufor i przedwzmacniacz oraz pierwsze popularne przetworniki cyfrowo-analogowe. W latach 80. XX wieku narodził się też brzmieniowy styl Musicala – mówiło się, że jego klocki zawsze grają miękko i ciepło.
Antony Michaelson oparł się modzie na kino domowe, pozostał wierny urządzeniom stereofonicznym i na początku tego stulecia zainteresowanie produktami jego firmy nieco zmalało. Od kilku lat firma przeżywa drugą młodość – uporządkowano ofertę, zaprojektowano nowe urządzenia, które znowu sprzedają się bardzo dobrze.
Test Musical Fidelity M3scd – budowa
Musical Fidelity M3scd to podstawowy odtwarzacz w ofercie, choć nie jest tani, kosztuje niemal 7 tysięcy złotych. Producent poleca go do dwóch linii wzmacniaczy, podstawowej serii 3 i nieco wyższej 5, w której nie ma dedykowanego dyskofonu. Kolejny odtwarzacz Musicala to M6scd, a jeszcze wyżej znajduje się flagowy Nu-Vista.
Już samo rozpakowywanie dyskofonu to prawdziwa przyjemność – w podwójnym pudle nie znajdujemy trzymanego elastycznymi wkładkami zwykłego plastikowego worka a czarny woreczek z imitacji aksamitu, w którym znajduje się urządzenie. A w kartonie – prócz pilota, sieciówki i instrukcji – są jeszcze białe bawełniane rękawiczki i szmatka do kurzu! Może to przerost formy nad treścią, ale miło jest zobaczyć coś takiego. Nawet producenci hi-endowych urządzeń nie zawsze tak rozpieszczają swoich klientów.
Musical Fidelity M3scd oferowany jest w dwóch kolorach – srebrnym i czarnym. Zbudowany z blachy z aluminiowym frontem odtwarzacz robi dobre wrażenie, choć nie jest przesadnie ciężki. Przednia ścianka jest delikatnie ścięta u góry i u dołu, w jej lewym, górnym rogu umieszczono srebrną tabliczkę z nazwą modelu. Niewielki, choć czytelny, wyświetlacz pokazujący również tytuły utworów, znalazł się po lewej stronie frontowego panelu, pod nim umieszczono niewielkie przyciski włączania urządzenia i wyboru trybu pracy (cd lub poszczególnych wejść cyfrowych). Po prawej stronie znalazła się szuflada, a pod nią przyciski sterujące pracą napędu i „oczko” pilota. I tu pierwsza uwaga użytkowa – niefortunnie umieszczono przycisk zamykania szuflady. Jej otwarcie powoduje, że jest on zasłonięty. Drobiazg, ale uciążliwy.
Dyskofonowi Musicala nie umknie absolutnie nic. Gra bardzo czysto i bardzo detalicznie. Te cechy robią duże wrażenie
Tył odtwarzacza rozplanowano przejrzyście, znajduje się tam gniazdo do sieciówki, trzy wejścia cyfrowe (usb, spdif i optyczne), dwa wyjścia cyfrowe (spdif i optyczne), gniazda sterowania trigger oraz analogowe gniazda wyjściowe RCA. Te jednak umieszczono bardzo blisko siebie i posiadacze kabli z grubymi, masywnymi wtykami mogą mieć problem z podłączeniem.
Co w środku? Napęd cd pochodzi od Sony (stąd funkcja wyświetlania informacji tekstowych na wyświetlaczu), a sterowanie nim powierzono urządzeniu Stream Unlimited. Autorski wewnętrzny system DAC oparto na kości Burr-Brown PCM1796 24/192 w układzie Delta-Sigma (8 krotny oversampling, upsampling do 24 bitów, tryb dual differential). Układ zasilania jest impulsowy, ale producent zapewnia, że zastosowano doskonałą filtrację filtrami ferrytowymi.
Test Musical Fidelity M3scd – brzmienie
Ze sprzętem ze stajni Antony’ego Michaelsona stykałem się kilkakrotnie, ale było to dość dawno. Sam przez jakiś czas miałem w domowym systemie wzmacniacz A 3.2 – urządzenie dość kontrowersyjne, mające tyle samo zwolenników co przeciwników, wystarczy przejrzeć internetowe fora. Dekadę temu i wcześniej mówiło się o „firmowym brzmieniu musicala” – niezbyt szybkim, miękkim, ciepłym, z dużym basem i lekko zaokrągloną górą pasma, bardzo muzykalnym. Na pewno nie był to sprzęt dla poszukiwaczy najdrobniejszych detali w muzyce, dynamiki i rytmiczności. Jakie jest nowe brzmienie MF? Czy to prawda, że bardzo się zmieniło?
Ciąg dalszy na str. 2
Brak komentarzy