FELIETON / W ostatnich miesiącach wyjątkowo często brałem udział w grupowych odsłuchach sprzętu audio. Takich mniejszych i większych, prywatnych w gronie znajomych lub mniej lub bardziej oficjalnych – na różnych pokazach i zlocie miłośników audio. Niby nic w tym dziwnego – w naszym hobby to jak dla windsurferów wyjazd na Hel. Normalka. Jedna rzecz mnie jednak uderzyła…
Pamiętam dawne, sprzed kilkunastu lat, odsłuchy ze znajomymi, nasze gorące i trwające godzinami spory o tym, jak brzmi średnica, który wzmacniacz gra przejrzyściej, jakie kable głośnikowe dają cieplejszy bas, czy monitory mają lepsza przestrzeń niż podłogówki, i tak dalej, i tak dalej… Dzieliliśmy włos na czworo, wsłuchiwaliśmy się w najdrobniejsze niuanse brzmienia poszczególnych komponentów.
Bardzo rzadko jednak – poza ewidentnymi przypadkami – wartościowaliśmy. Nie przypominam sobie, żebyśmy robili podium i stawiali jakieś urządzenie na pierwszym, drugim i trzecim miejscu. Raczej próbowaliśmy cieniować nasze opinie. “Tak, bas rozwlekły i ogólnie detale troszkę schowane, ale za to wokale i saksofon – super. Taką średnicę kocham”; “Trochę za chudo gra, ale ta przestrzeń…”; “Kurczę, biorę dynamikę z tej końcówki, stereofonię z integry, nasycenie z tej drugiej i mam wzmacniacz idealny”.
Nikt nie wygrywał, potrafiliśmy docenić różne rodzaje grania, uświadamialiśmy sobie, że na brzmienie urządzenia składa się wiele aspektów. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jeden odtwarzacz lepiej poradzi sobie ze smyczkowym kwartetem a inny z metalem, że jeden kabel lepiej zagra z mocną końcówką a inny nadaje się idealnie do rachitycznych lampowych SET-ów.
Magia lampy i gramofonu, czyli w pułapce stereotypów audio
A dziś? Odsłuch kabli głośnikowych u sympatycznego brodacza na warszawskich Kabatach. Włączamy drugie w kolejności druty, raptem po 20 sekundach, kiedy w utworze nawet nie weszły jeszcze wszystkie instrumenty ani wokal, właściciel odsłuchiwanego wcześniej przewodu stwierdza: “Nie ma o czym mówić, to nie gra, deklasacja”. Po czym odzywa się ten, którego kable właśnie są wpięte: “No proszę…! To jest dopiero bas i skala grania! Moje są ewidentnie lepsze”.
Chwytamy w dłonie pały audiofilskich argumentów i naparzamy nimi przeciwnika z takim impetem, że płynący z nas pot zalewa nam mózg topiąc zdrowy rozsądek
Odsłuchy “w ciemno” kabli cyfrowych na audiofilskim zlocie Audio Poland Vintage Group w Dobieszkowie. Jako prowadzący wyraźnie zaznaczam – to nie wyścig, nie wybieramy najlepszego a tylko badamy, czy słychać różnice. Co robią słuchacze? Zaraz po tym, jak oniemieli z wrażenia po tym, że jednak kable cyfrowe zmieniają brzmienie ….domagają się głosowania, który najlepszy! I głosują. Sytuacja powtarza się na odsłuchu porównawczym lamp.
Porównujemy trzy transporty plików w bardzo zaawansowanym torze cyfrowym u znajomego. Różnice są, w niektórych przypadkach nawet spore. Jedno urządzenie gra zdecydowanie najlepiej – tu nikt nie ma wątpliwości. Zdarzają się takie ewidentne sytuacje. Ale co dzieje się pod koniec spotkania? Tak! Głosujemy, który plikowiec zajął drugie, trzecie i ostatnie miejsce!
Wstępuje w nas demon rywalizacji, chwytamy w dłonie pały audiofilskich argumentów i naparzamy nimi przeciwnika z takim impetem, że płynący z nas pot zalewa nam mózg topiąc zdrowy rozsądek. Musimy wybrać miss audiofilskiej nasiadówki, ustalić hierarchię. Jakby bez tego nasz muzyczny świat stracił oparcie, jakby bez ustalenia, że ten oto lampowy wzmacniacz, drogi DAC albo srebrny interkonekt “jest najlepszy” nie dało się dłużej z przyjemnością słuchać RGG czy Led Zeppelin.
Ciąg dalszy str. 2
Brak komentarzy