Obsługa jest banalnie prosta, wszystko odbywa się za pomocą gałki. Przyciskając ją w momencie włączania zasilania możemy uaktywnić tryb wzmacniacza. Jeśli wybierzemy tylko DAC-a, to Marix działa ze stałym napięciem i nie ma możliwości regulacji głośności. Przyciskając pokrętło włączonego urządzania wybieramy kolejne wejścia cyfrowe, przekręcając ustawiamy głośność. Wszystkie funkcje dostępne są też z małego, aluminiowego, ale bardzo solidnie wykonanego pilocika.
Stary Matrix sprzedawany był w Polsce za ok. 1400-1500 zł, w ogłoszeniach pojawia się za 700-900 zł. Czy brzmienie warte jest tej ceny?
Test Matrix Mini-i – brzmienie
Kiedy popłynęły pierwsze dźwięki z niewielkiego chińskiego pudełeczka, byłem naprawdę bardzo mile zaskoczony, jeśli nie wręcz lekko zaszokowany. Czegoś takiego z bądź co bądź taniego urządzenia się nie spodziewałem. Miałem co prawda nadzieję, że nie będzie źle – w końcu to DAC zbalansowany, z dwoma dobrymi przetwornikami na pokładzie, z zasileniem zaprojektowanym kompetentnie – to rzeczywistość okazała się lepsza niż oczekiwałem. Bo z Matrixa i-mini otrzymujemy dojrzały, gęsty, wypełniony i bardzo, bardzo muzykalny dźwięk. Nie ma ani grama krzykliwości, przesadzonej rozdzielczości okupionej utratą barw czy szarości i szorstkości znanej z tanich przetworników.
Nie będę się wygłupiał i twierdził, że to urządzonko bije na głowę wysokiej klasy cedeki z przedziału cenowego 8-10 tys. zł – a takie wpisy pojawiały się na niektórych forach. Ale naprawdę ten Matrix gra jak dobre odtwarzacze z pogranicza klasy budżetowej i średniej (choć nie zawsze – o czym za chwilę). Porównywałem go z Atollem 100, Musicalem Fidelity M3scd i Primarem ze starej serii 21 – to jest ten poziom.
Jak już wspomniałem chiński DAC ma swój wyraźny charakter – jego równowaga tonalna przesunięta jest w dół pasma. Z jednej strony jest to odejście od neutralności, ale równocześnie zrobiono to w taki sposób, że brzmienie odbieramy jako bardzo spójne i do końca wypracowane.
Zacznijmy nietypowo od tego, czego Matrix nie potrafi. Na pewno nie jest mistrzem wysokich tonów, jego góra jest wyraźnie przycięta. Skutkuje to skracaniem wybrzmień talerzy perkusyjnych, upraszczaniem brzmienia smyczków i ogólnie zmniejszeniem ogólnego blasku i otwarcia muzyki. Dźwięk bywa z tego powodu zagęszczony, w ciemniejszych i jednocześnie bardziej złożonych nagrania, jak na przykład na płycie „Standards” Tortoise czy „Up” Petera Gabriela brakuje trochę powietrza i otwarcia. Ale z drugiej strony w mniejszych składach czy w muzyce wokalnej albo w jazgotliwych realizacjach typu Marillion czy Yes z lat 90. taka równowaga tonalna jest jak najbardziej do przyjęcia, a czasami wręcz zbawienna.
Matrix nie jest też mistrzem rozdzielczości i szczegółowości. Nie można o nim powiedzieć, że to tak zwany zamulacz, ale więcej konturowości przydałoby się w jego brzmieniu. I znów – w muzyce kameralnej nie jest najgorzej, w dużych składach wszystko nieco się zlewa. Jeśli chodzi o szczegóły, to Matrix ich nie gubi, słychać to, co jest zapisane na płytach czy plikach. Brakuje jednak ich doświetlenia, wydobycia z miksu. Aby usłyszeć pracę mechanizmu fortepianu ładnie nagraną na płycie Inger Marie Gundersen „Make This Moment” trzeba się skupić, podobnie jest z koncertowym, klubowym nagraniem „Companion” Patricii Barber, na którym zarejestrowano mnóstwo odgłosów towarzyszących występowi: skrzypnięć drzwi, rozmów gości, odgłosów uderzeń sztućców o talerze.
No i w końcu szybkość i mikrodynamika – może nie jest źle, ale przydałoby się troszkę więcej rytmiczności i różnicowania dynamicznego, szybkość narastania dźwięków jest nieco ograniczona, a co za tym idzie i noga nie zawsze rwie się do przytupywania w rytm muzyki. Ale pamiętajmy – mówimy o DAC kosztującym jako nowy ok. 1500 zł. I wtedy te wady w zestawieniu z zaletami mogą zejść na drugi plan. A tych drugich jest więcej niż słabych punktów.
Po pudełku za takie pieniądze można się spodziewać krzykliwości, sztucznego szatkowania muzyki na kawałki, szorstkości i braku spójności. A okazuje się, że Matrix jest wręcz przeciwieństwem tych cech. Przede wszystkim w chińskim DAC-u nie ma absolutnie żadnej nerwowości – muzyka płynie wartko i bardzo spójnie, spokój z jaką Matrix prezentuje nagrania jest wręcz analogowy. Wszystkie pasma są ze sobą idealnie pozszywane, nic nie jest sztuczne, ciepła i miedziana góra bardzo płynnie przechodzi w fizjologiczną i nasyconą średnicę, a ta z kolei jest idealnie zlepiona z gęstym, mocnym, kolorowym basem.
No właśnie średnica – jest naprawdę bardzo dobra, przywołuje swoim charakterem stare Musical Fidelity czy Electrocompaniety. Bardzo gęsta, wybarwiona, nasycona, lekko dociążona idealnie oddaje ludzkie głosy, świetnie brzmi na nich na przykład klarnet, a gitary elektryczne mają odpowiednią wagę. Z wielką przyjemnością słuchałem na przykład pierwszej płyty Kings of Leon – bas, gitary, perkusja, wszystko było na miejscu.
Podobny charakter ma bas – jest gęsty, potężny i – co naprawdę zaskakuje w tej cenie – nie brakuje mu różnicowania. To nie jest puchowe bum, bum ani rachityczne plumkanie znane z tanich źródeł. To rasowy, mocny, ciepłych bas pełną gębą. Może odrobinę poluzowany na samym dole – to jedyna jego wada. Płytę z duetami kontrabasisty Christiana McBride’a słucha się od deski do deski – tak jest wciągająca.
Taki charakter nadaje brzmieniu naprawdę dużej skali i rozmachu, to takie typowo amerykańskie, zamaszyste granie. Świetna dynamika przydaje się nie tylko w popie i rocku, ale także w kameralnym jazzie czy muzyce symfonicznej.
No i przestrzeń – kolejna zaskakująca rzecz z tego taniego DAC-a. Może nie jest to rozmach dobrej lampy, ale szerokość sceny, jej głębia, rysowanie planów jest naprawdę na wysokim poziomie. Przestrzeń jest przede wszystkim bardzo realistyczna, trójwymiarowa a wszystkie dźwięki, które się na niej pojawiają są niesamowicie namacalne i obecne.
Ciąg dalszy str. 3
Siemano, może ktoś polecić kolagen z tołpygi?Potrzebuję takiego do smarowania na ciało, ze względów sportowych.