Jeśli chodzi o wtyczki, to także nie są to najdroższe, najbardziej wyszukane i zaawansowane technologicznie elementy. Ale też nie są byle jakie, pochodzą od znanego producenta, firmy Wattgate: 330iRH lub 390iRH (typ Schuko) i 350iRH. Styki w obu wtyczkach są pokryte rodem. Natomiast konstruktor dużą wagę przykłada do polaryzacji. Na obu wtyczkach zaznaczono miejsca, gdzie powinna znajdować się żyła gorąca i warto to próbnikiem sprawdzić przed podłączeniem przewodu.
I teraz przechodzimy do największej zagadki Hijiri SM2R-L “Sound Matter”, a więc samego przewodnika. Kazuo Kiuchi niechętnie dzieli się tajemnicami swojej kablowej kuchni, bardzo niewiele mówi o materiałach i technologii przez siebie zastosowanej. Twierdzi, że techniczne aspekty nie są istotne, ważny jest wpływ na muzykę.
Oficjalnie ujawnił tylko, że przewodnikiem jest kierunkowa miedź OFC wykonana dla niego na zamówienie specjalnie do tej wersji. Trudno doszukać się w matariałach innych informacji. Choć wiadomo, że konstruktor korzysta w bardzo czystej miedzi.
Kiedy się jednak mocno poszpera i pociągnie za język tego lub owego człowieka audio, który z Kazuo Kiuchi rozmawiał, to możemy się dowiedzieć, że przewodniki są dla niego wykonywane najprawdopodobniej w słynnej japońskiej fabryce metalurgicznej Furukawa, jest to bardzo wysokiej czystości miedź monokrystaliczna poddawana na zamówienie konstruktora specjalnym zabiegom. Jakim? Tajemnica. Niektóre źródła podają, że przewodniki są odlewana, a nie wyciągane. Najprawdopodobniej jest to też plecionka, o czym za chwilę.
Hijiri SM2R-L “Sound Matter” to nowa wersja tego kabla (dodatek literki L – jak Limited, więc będzie raczej ograniczona liczba tych przewodów). Konstruktor pracował nad nią kilka lat, i to pracował nie sam. Korzystał z kilku zaprzyjaźnionych osób, które słuchały dostarczane przez niego kolejne wersje przewodu i dzieliły się z nim spostrzeżeniami na temat różnic w brzmieniu i wpływie na poszczególne komponenty audio.
Bo Kazuo Kiuchi tak właśnie pracuje. Najpierw są założenia projektowe i skrupulatnie dobrany przewodnik na zamówienie. A później długie próby odsłuchowe różnych wersji. I są to właśnie najczęściej różne wersje plecionki, a także różnie dobrane dielektryki. To właśnie testy odsłuchowe są podstawą do pracy nad kablem i wyborem jego ostatecznej wersji.
Test cyfrowego kabla Lampizator Silver Shadow
Polski dystrybutor zdradził, że konstruktor Hijiri postawił sobie karkołomne zadanie w pracy nad nową wersją: nie zgubić nic z dźwięku pierwotnej, bardzo cenionej przez audiofilów wersji kabla, a dodać do niej jeszcze więcej bogactwa i szczególików, nadać nieco dźwięczności i dynamiki, nie gubiąc nic z płynności i absolutnej spójności oraz muzykalności. Udało się?
W Polsce kable Hijiri sprzedaje wrocławska firma Audio Atelier. Model Hijiri SM2R-L “Sound Matter”, środkowy przewód zasilający w ofercie producenta, wyceniono na 13 990 zło za odcinek o długości 1,5 metra. Możemy zamówić też kabel o długości 2 metrów (15 990 zł). Żółtego Hijiri zaliczam więc do klasy hi-end (najwyższa grupa cenowa, kable powyżej 5 tys. zł).
Hijiri SM2R-L “Sound Matter” – test. Brzmienie
Wszyscy znamy powiedzenie Churchilla o tym, że tak wielu, zawdzięczało tak wiele, tak niewielu. Parafrazując to zdanie, napisałbym, że żółty zasilający Hijiri zmienia tak wiele, nie zmieniając wiele… Kiedy wpiąłem ten kabel po raz pierwszy do systemu, byłem trochę skonsternowany. Bo w pierwszej chwili wydało mi się, że różnica w stosunku do poprzedniego kabla (nieważne jakiego, wielokrotnie tańszego od Hijiri) jest niemal … Nieuchwytna? Nie, to złe słowo, różnice było słychać od razu. Trudno opisywalna, niełatwa do zdefiniowania. Po kilkudziesięciu minutach wróciłem do poprzedniego przewodu, a po kolejnej godzinie znowu do japońskiego. I już nie miałem wątpliwości – różnica była OGROMNA!
Tylko nie polegała ona na zdecydowanej zmianie, na kontraście jakościowym, czy na modyfikacji jakichś wybranych aspektów prezentacji muzyki. To było całościowe podniesienie prezentacji muzyki do poziomu, na jaki jeszcze żaden kabel zasilający (a pewnie może ze trzy, cztery kable w ogóle) tego u mnie nie zrobił. I od razy spieszę z informacją, że raczej nie była to sugestia, dwóch znajomych, którym ten kabel pożyczyłem, miało bardzo podobne wnioski. Jak więc opisać wpływ na brzmienie Hijiri SM2R-L “Sound Matter”? Spróbujmy.
Spokój – to pierwsza rzecz, która przychodzi mi do głowy. Po prostu siedzę, słucham, nic mi nie przeszkadza, nie zastanawiam się, czy coś można poprawić, coś podciągnąć. Żadnej nerwowości. Posłużę się analogią. Nie wiem, czy widzieliście, jak na małej wsi gdzieś w Borach Tucholskich, w Beskidzie czy na Mazurach dojrzali panowie łupią drewno na opał na zimę? Ja widziałem wielokrotnie. To imponujący widok.
Taki człowiek, wcale nie mocarz, dokładnie wie, jak ustawić klocek na pieńku, jak wziąć zamach siekierą, w które miejsce uderzyć, jak poprawić (odwraca siekierę “do góry nogami” i uderza o pieniek obuchem, a drewno się rozpada). Później odrzuca gotowe kawałki w odpowiednim porządku – najpier dalej od siebie, później bliżej, by ciągle mieć miejsce na nowe. I wszystko sprawnie, ale niespiesznie, stanowczo i pewnie, ale w odpowiednim rytmie.
I to robi z muzyką japoński przewód. Jest stanowczy i pewny w ustawianiu wszelkich aspektów brzmienia, ale robi to bez popisywania się, napinania i wysiłku. Wie, jak wszystkie elementy – dynamikę i szybkość, barwę i nasycenie, rozdzielczość i płynność, bogactwo i atak, wybrzmienia i fakturę – połaczyć ze sobą w jedną całość.
Początkowo też odbieramy tak muzykę, jaka płynie ze sprzętu zasilanego Hijiri – jako całość. Otwieramy usta, patrzymy się przed siebie i słuchamy. Nie potrzebujemy żadnej analizy, żadnego rozbierania muzyki na części i zastanawiania się nad tym, czy bardziej poprawiła się przestrzeń, czy głębia, czy można poprawić to czy tamto. Ale z czasem kabel odsłania przed nami rzeczy, które powoli możemy zdefiniować i próbować opisać.
Hijiri SM2R-L ma w nazwie dopisek “Sound Matter”, i myślę, że to nie jest przypadek. Przewód ten sprawia bowiem, że system pokazuje całą masę szczegółów i informacji o muzyce, zabiera nas właśnie w podróż po materii dźwięku. Tylko jasno muszę określić, co mam na myśli, mówiąc o szczegółach i informacji. Znamy wszyscy ten audiofilski slogan o tym, że po wpięciu czegoś tam do systemu ktoś usłyszał dźwięki, których wcześnie nie było? Dla mnie znaczy to, że w systemie coś było “nie tak” a raczej “bardzo nie tak”, nawet dobrze zestawiony system średniej klasy musi pokazać wszystkie dźwięki.
A więc po zasileniu Hijiri jakiegoś elementu systemu nie usłyszymy żadnych nowych dźwięków, bo skąd? Usłyszymy natomiast nowe informacje o dźwiękach, które słyszeliśmy wcześniej. O ich złożoności i strukturze, o tym w jak różny sposób mogą wybrzmiewać i narastać, z jakich składników są zbudowana (atak, narastanie, tkanka, wybrzmienia). Włączyłem na przykład genialną piosenkę Toma Waitsa “Time” zaśpiewaną przez Tori Amos. Niby nic wielkiego – fortepian i głos. Tak? To jak brzmiała lewa ręka grająca niskie nuty, jak wybrzmiewały, było imponujące. A na ich tle dźwięczne uderzenia prawej ręki zatrzymywane szybciej. I to różnicowanie. A na ich tle głos i to co, wokół niego: szepty i pełne dźwięki, wibrato i proste nuty, oddechy i mlaśnięcia. Wszytko podane jest bezpośrednio, namacalnie, blisko, a jednocześnie jakoś tak nienachalnie poukładane w całość…
Inny przykład – początek płyty naszego znakomitego skrzypka Adama Bałdycha “Bridges”. W tytułowym utworze muzyk zaczyna grać melodię techniką flażoletów, by po chwili zagrać już mocniejszym dźwiękiem, dociskając struny do gryfu i dynamiczniej operując smyczkiem. I wtedy od razu skrzypce odzywają się pełnym dźwiękiem, w którym bardzo wyraźnie słychać, jak odzywa się pudło instrumentu. Już na tańszej sieciówce Hijiri Nagomi (test TUTAJ) zwróciłem na to uwagę, jednak to, co zaprezentował “Sound Matter” przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Zmiany w grze Bałdycha były nadzwyczaj wyraźne i namacalne.
Zresztą mam takie odczucia, że japoński kabel znakomicie oddaje brzmienie tego, co gra główną rolę w średnicy, a więc dopieszcza wszelkie instrumenty smyczkowe (posłuchajcie wiolonczel, kwartetów smyczkowych), dęciaki (ach ten klarnet kontrabasowy Michała Górczyńskiego), a także ludzki głos. I nie chodzi tylko o wokalistów. Posłuchajcie czasem Programu 2 Polskiego Radia – nie dość, że kapitalna muzyka, to jeszcze lektorzy, dziennikarze i goście z ogromną wiedzą, kulturą słowa, dykcją, a i transmisja znakomita techniczne i jakościowo. Ale nie tylko, bo elektryczna gitara genialnego bluesmana Steviego Ray Vaughana czy hammond Jimmy`ego Smitha są tak wciągające, tak pełne informacji o ich brzmieniu, że naprawdę można się zasłuchać.
Tak było na średnicy, którą ten kabel podkreśla. Podkreśla? To nie to słowo, bo dobra sieciówka nie ingeruje w tonalność. On tę średnicą najbardziej dopieszcza, pochyla się nad nią w najniższym ukłonie. Ale w zasadzie to samo, co ze środkiem pasma, robi też ze skrajami. I góra, i dół są też fenomenalnie bogate i otwarte, ale nigdy jasne czy lekkie. Zawsze jest w nich dużo niskich składowych, tego body nadającego dźwiękom odpowiednią tkankę.
Bas jest niski i mięsisty (najbardziej w połączeniu ze średnicą), ale nigdy nie brakuje mu panowania i kontroli, choć nie jest to precyzja skalpela. Podobnie z górą: ciepła, bogata, złota, rozdzielcza, ale nigdy za lekka, nigdy za zwiewna. I prócz otwartości jest teź w niej coś jeszcze. Blask.
Ciąg dalszy na str. 3
Brak komentarzy