W FILHARMONII / Wielki powrót Antoniego Wita do Warszawy! Tym razem wspaniały dyrygent zmierzył się z muzyką Siergieja Rachmaninowa. Wirtuozowski III Koncert Fortepianowego zagrany z pianistą Nikolaiem Luganskim pozostawił pewien niedosyt. Za to Tańce Symfoniczne wypadły fenomenalnie.
Postać Siergieja Rachmaninowa niesie z sobą dwie legendy – niedoścignionej przez wiele lat wirtuozerii w wykonaniu arcytrudnego III Koncertu Fortepianowego oraz konieczności ucieczki przed totalitarną władzą po rewolucji bolszewickiej.
Rachmaninow napisał III Koncert w 1909 roku, dedykując go największemu pianiście tamtych czasów – Józefowi Hofmanowi. Sam kompozytor wykonał go publicznie po raz pierwszy w Nowym Jorku jesienią 1909 roku z orkiestrą dyrygowaną przez Waltera Damroscha. Po entuzjastycznej reakcji publiczności przyszły kolejne wykonania – w tym słynne już ze stycznia 1910 roku z filharmonikami nowojorskimi kierowanymi przez Gustawa Mahlera. Proszę sobie to wyobrazić to spotkanie gigantów – Rachmaninow gra swój własny koncert pod batutą Mahlera.
Przez długie lata koncert był uznawany na niezwykle trudny w wykonaniu, duże dłonie Rachmaninowa pozwalały mu na zagranie partii bardzo kłopotliwych dla pianistów o drobniejszych dłoniach i mniejszej sile palców. Sam Józef Hofman nie zdecydował się na publiczne wykonanie dedykowanego sobie koncertu. Przełamał to dopiero Vladimir Horowitz, dla nas ważne jest wykonanie tak bliskiej Polsce Marthy Argerich.
Utwór ten pojawia się również w kinie. Pamiętam szaleństwo, jakie ogarnęło Stany Zjednoczone w latach 90. po emisji filmu Blask („Shine”) poświęconego australijskiemu pianiście Davidowi Helfgottowi, który borykał się z wykonaniem III Koncertu – swoją drogą to jeden z najciekawszych filmów poświęconych wielkiej muzyce. Dlatego nie mogłem się doczekać koncertu w warszawskiej filharmonii.
W sobotni wieczór III Koncert wykonywał w stolicy Nikolai Luganski, pianista utytułowany i często nagradzany, dyrektor artystyczny Festiwalu Rachmaninowa. Dyrygował rzadziej ostatnio słyszany Antoni Wit, który po wielu latach kierowania Orkiestrą FN teraz pracuje z Symfonikami w Pampelunie.
Były wielkie emocje na sali, niezwykła dynamika, owacje na stojąco, entuzjazm publiczności – a ja muszę przyznać. że muzyka mnie nie porwała. Może za bardzo jestem przyzwyczajony do wyjątkowego wykonania Marthy Argerich?
A może przeszkadzało mi ustawienie orkiestry z altówkami, wiolonczelami i kontrabasami mocno zgrupowanymi po prawej stronie – z jednej strony logiczne ze względu na centralne miejsce fortepianu, z drugiej strony prowadzące do pewnej suchości brzmienia, braku wypełnienia środka – skrzypce z lewej, basy z prawej, jak we wczesnych nagraniach stereofonicznych Beatlesów, w których w jednym głośniku śpiewają, w drugim grają. Może nie bez powodu McCartney mówił, że Sierżanta Pieprza trzeba słuchać w wersji monofonicznej, że tylko wtedy słychać plany i wypełnienie. I trochę tak było z III Koncertem w sobotę – brakowało mi wypełnienia, niuansów, melodyjności.
Miałem kiedyś taki uproszczony pogląd, że orkiestra Filharmonii Narodowej za Kazimierza Korda grała rzewnie i romantycznie, melodyjnie – nawet jeśli nie wszystkie sekcje nadążały z tempem. Za czasów Antoniego Wita orkiestra doskonale operowała rytmem i dynamiką, szczególnie w utworach XX-wiecznych, z pewną tendencją do suchości, ascetyczności brzmienia, a pod dyrekcją Jacka Kaspszyka łączy melodyjność z rytmem i dynamiką, wydobywając barwy a jednocześnie nie gubiąc tempa.
Ile ten uproszczony pogląd jest wart, pokazała druga część wieczoru – otóż okazało się, że takie uproszczenia nie prowadzą do niczego. Antoni Wit zajął się Tańcami Symfonicznymi Rachmaninowa, napisanymi w roku 1940. Ze świata post-romantycznego życia w belle epoque wchodzimy w nowoczesność – po I wojnie światowej, po rewolucji rosyjskiej, w trakcie toczącej się w Europie II wojny, w epoce rozwoju swinga i jazzu. Po ucieczce w czasie rewolucji bolszewickiej Rachmaninow zamieszkał w USA, komponował, koncertował, tęsknił za Rosją.
I to wszystko słyszymy w Tańcach Symfonicznych zagranych fenomenalnie przez orkiestrę pod batutą Maestro Wita (na zdjęciu głównym) . Jest nowoczesność, jest jazz, są tańce, jest tęsknota za Rosją, ale jest też fascynacja big-bandem. Drugi taniec przynosi hipnotyczny rytm walca, kontrastowany w solowymi popisami skrzypiec, fletu, fagotu, trąbki z tłumikiem, z pięknymi partiami zespołowymi na sekcję dętą – tym razem przenosimy się w lata czterdzieste. Nasycenie barw, cała złożoność tej muzyki została wydobyta nadzwyczajnie.
Chwilami się zastanawiałem, z czym mi się to kojarzy… Strawiński? Mahler? Gershwin? Nie – po prostu Rachmaninow w najwyższej, dojrzałej formie! Co ciekawe, tym razem publiczność – choć bardzo gorąco oklaskująca wykonawców, nie zerwała się z miejsc. Nie wiem dlaczego, może to sprawa nastroju Tańców? W każdym razie, wspaniały powrót Antoniego Wita do Warszawy, będziemy go długo pamiętać i mamy nadzieję że będzie jeszcze okazja Mistrza posłuchać.
A sprawozdanie z tego wieczoru byłoby niepełne, gdybyśmy nie wspomnieli o jednej rzeczy niezwykle doniosłej – Maestro Wit zapuścił plerezę. I bardzo dobrze się prezentuje.
Borysław Czyżak fot. Filharmonia Narodowa/facebook, lugansky.homestead.com
Brak komentarzy