Garbarek, Trilok i wiadro!

0
garbarek2

KONCERT / Pauzy, cisza, długie dźwięki, skandynawski minimalizm i depresja? Nic z tego! Norweski saksofonista Jan Garbarek dał w Brukseli czadu! W towarzystwie świetnych muzyków grał niemal funky.

Kilka koncertów tego artysty już przegapiłem, włączając występ w kościele Wszystkich Świętych na Placu Grzybowskim w Warszawie. A szkoda, bo jego muzyka dobrze brzmi w sakralnych wnętrzach. Jednak kto czeka, ten się doczeka i wreszcie saksofonista Jan Garbarek zawitał do Brukseli, miasta, w którym aktualnie przebywam, do eleganckiego Studia 4 kompleksu Flagey. Na mojej koncertowej liście życzeń ten Norweg z polskimi po ojcu korzeniami był w czołówce, więc bilet zakupiłem natychmiast.

Garbarek to dźwięk ECM-u. Nastawiałem się na pauzy, długie nuty i skandynawską nostalgię, ale się przeliczyłem, bo występ był zupełnie inny. Energiczny, ze zdecydowanym rytmem, czasem wręcz funky, z tematami, których nie powstydziłby się Chet Baker i wieloma fajerwerkami technicznymi kompanów z kwartetu Garbarka.

Nad sceną rozstawiono coś w rodzaju namiotu, cztery wielkie reflektory zawisły pod sufitem, tak by każdy z członków zespołu mógł kąpać się w świetle jednego z nich podczas solówek. A najbardziej spektakularny solowy popis dał odziany w pomarańczową koszulę główny współpracownik Garbarka tego wieczora, renomowany perkusista z Indii Trilok Gurtu.
Znajomy ostrzegał mnie przed występem, że będzie ciekawie, bo Trilok wydobywa rytm… z wiadra. Rozglądam się tedy za wiadrem, gdy wszedłem na salę – i było! Stało z tyłu nietypowo skomponowanego zestawy perkusyjnego z dziwnymi dziurawymi talerzami (szczególnie taki w kształcie skrojonej spiralnie skórki od jabłka mnie zachwycił), bębenkami i przeszkadzjakami, przeplecionymi tradycyjnymi elementami perkusji. Wiadomo więc było, że wiadro zagra i to na końcu, bo analogia ze strzelbą, która z pewnością wypali w trzecim akcie sztuki teatralnej, jeżeli wisi na ścianie w pierwszym, nasuwała się sama.

I tak też się stało, metalowe wiadro, takie do studni czy pojenia krów, zostało użyte w ostatnim, niesamowitym numerze. Do tego czasu Trilok grał pałkami i dłońmi, ale bez zbytnich szaleństw, no, powiedzmy… Na koniec jednak przeistoczył się w szamana, pieścił bądź karcił swój zestaw perkusyjny wiązką grzechoczących kijków i nucił pod nosem magiczne pieśni. W końcu odwrócił się tyłem do publiki i zajął się nietypowym instrumentem, czyli wspomnianym wiadrem. Jak się okazało, wypełnione było wodą, która też zagrała! Trilok obijał wiadro plastikowymi tubkami, pałkami i zanurzał w nim metalowe gongi. W końcu dołączył do tego finałowego show perkusisty lider, na drewnianej fujarce zamiast swoich saksofonów (grał na przemian na altowym i barytonowym) i przeprowadzili muzyczny dialog z udziałem klaszczącej publiczności.

Sam Garbarek, rocznik 1947, klasowy muzyk – lata spędzone na scenie, współpraca m.in. z Jarrettem, legenda już prawie – okazał się szefem wyrozumiałym, dającym pograć i pianiście-organiście (Rainer Brüninghaus) i basiście (Yuri Daniel), o Triloku już nie wspomnę. Skupiony, perfekcyjny i jak się wydaje skromny, na co wskazywałby także ubiór w postaci czarnych dżinsów i szaroburej koszuli.

Dwugodzinny występ minął błyskawicznie. Widzowie dostali interaktywny bis, wszyscy bawili się dobrze. Też mi się podobało, nie wiedzieć jednak czemu na koniec pożałowałem, że nie było tego Garbarka z ECM-u. Koncert fajny, muzyka wciągająca, ale nie nowatorska, taki trochę kuglarski występ. Stary wyjadacz wie, co się ludziom podoba i odbioru nie zamierzał tym razem utrudniać.
Cóż, Garbarka smęcącego, ale za to odkrywczego, muszę sobie posłuchać z płyt.

Andrzej Januszewski, Wasz człowiek na Zachodzie

fot. Gert Rickmann-Wunderlich/www.garbarek.com

Brak komentarzy