TEST/ MUSICAL FIDELITY NU-VISTA CD / Wielu uważa, że żyjemy w czasach zmierzchu formatu CD i inwestowanie w nowy odtwarzacz nie ma sensu. Jestem innego zdania. W naszych zbiorach są miliony płyt, wciąż jest to główny nośnik muzyki, a nowe dyskofony są coraz lepsze. Udowadnia to Musical Fidelity swoją najnowszą wersją Nu-Visty. Czy warto na nią wydać 45 tysięcy złotych? Przeczytajcie pierwszy w Polsce test tego urządzenia.
Musical Fidelity to jedna z tych firm, które zbudowały brytyjską potęgę hi-fi. Od prawie 35 lat jest na rynku i dowodzi nią ten sam człowiek – Antony Michaelson. Otworzył ją w 1982 roku. Jest muzykiem, klarnecistą, koncertował i brał udział w wielu nagraniach. Obserwował, jak zmienia się dźwięk, jak bardzo różni się ten na sali koncertowej czy w studiu nagraniowym od tego odtwarzanego w domu. I jako entuzjasta hi-fi postanowił w końcu sam zbudować satysfakcjonujący go sprzęt.
Ideą, która przyświecała Michaelsonowi był stworzenie jak najlepszego sprzętu za rozsądne pieniądze. Ceny urządzeń Musical Fidelity nigdy nie były astronomiczne, choć w ofercie firma miała też komponenty z najwyższej półki. Ich cena nigdy jednak nie zwalała z nóg. Firma do dziś jest pamiętana z kilku urządzeń, które wpisały się do historii hi-fi.
Pierwszym urządzeniem produkowanym przez MF był przedwzmacniacz o nazwie…Przedwzmacniacz (The Preamp). Później pojawił się niepozorny, brzydki wzmacniacz zintegrowany A 1 pracujący z klasie A i oddający tylko 20 watów mocy. I okazało się, że to jeden z najbardziej kultowych piecyków w historii – sprzedano ponad 100 tysięcy egzemplarzy tego urządzenia. Innym takim kultowym urządzeniem były słynne „prosiaczki”, czyli miniaturowe lampowe bufory poprawiające jakość brzmienia.
Mimo że Musical Fidelity słynie głównie ze wzmacniaczy, ma też długą, ponad 25-letnią tradycję w projektowaniu i budowaniu cyfrowych źródeł dźwięku: odtwarzaczy CD i DAC-ów. Testowaliśmy już zresztą odtwarzacz Musical Fidelity M3scd. Pierwszy przetwornik stworzony przez zespół Antony’ego Michaelsona nazywał się Digilog i powstał w 1987 roku. Był to jeden z pierwszych DAC-ów na rynku. Testowany odtwarzacz Nu-Vista CD jest najnowszą wersją tego urządzenia i to topowy odtwarzacz w ofercie MF. Kosztuje niemało, 45 500 zł. Czy warto zapłacić za niego tyle, ile za nowy samochód?
Test Musical Fidelity Nu-Vista CD – budowa
Zacznijmy od samego początku, czyli od rozpakowywania odtwarzacza. Dwa niepozorne, szare kartony (jeden włożony w drugi) kryją nie plastikowy, lecz ładny, czarny worek z materiału imitującego aksamit, w którym zapakowano dyskofon. Niby to nic wielkiego, w końcu urządzenie kosztuje naprawdę sporo, ale robi się przyjemnie. W osobnym kartoniku umieszczono kabel sieciowy, miękkie podkładki pod stopki oraz metalowe stożki z osobnymi podstawkami – możemy je wkręcić w zamontowane w odtwarzaczu nóżki. Jest tam też duży, solidny, aluminiowy pilot. Nie jest gotowy do pracy, trzeba włożyć do niego dostarczone dwie bateryjki. I tu zaskoczenie – ktoś pomyślał i nie skręcił pilota, wieczko od niego jest przyklejone kawałkami taśmy klejącej. Dlatego nie musimy najpierw odkręcać czterech śrubek, aby włożyć bateryjki. Odklejamy tasiemki, wkładamy bateryjki i zakręcamy wieczko za pomocą dołączonego do kompletu śrubokręta. – Nie łatwiej od razu załadować zasilania do sterownika – zapyta ktoś? Może i łatwiej, ale lepiej, żeby baterie nie wylały się w pilocie… W zestawie, prócz instrukcji obsługi są też białe bawełniane rękawiczki i list od Michaelsona – miłe gadżety.
Musical Fidelity Nu-Vista CD robi znakomite wrażenie: duży, masywny, ciężki, już samymi gabarytami budzi zaufanie. Obudowa jest niemal identyczna jak we wzmacniaczu Nu-Vista, zmontowana z solidnych aluminiowych płyt, bardzo sztywna i stabilna. Z boku znalazły się masywne radiatory. Po co, jeśli odtwarzacz, mimo zamontowania lamp, nie grzeje się? Najprawdopodobniej dlatego, że producent wykorzystuje ze względów ekonomicznych te same elementy obudowy, co we wzmacniaczu.
Wygięty u góry i na dole panel czołowy z grubego szczotkowanego aluminium robi świetne wrażenie. W jego centralnej części znajduje się wyrżnięta w metalu nazwa urządzenia, duży wyświetlacz z cd-textem a pod nim szuflada transportu. I od razu jedyna chyba uwaga krytyczna – pracuje ona bardzo hałaśliwie. O ile samego napędu w czasie pracy nie słychać, to wysuwanie i zamykanie szuflady, oraz moment inicjalizacji wczytywania płyty jest głośny.
Po obu stronach wyświetlacza umieszczono małe metalowe przyciski obsługujące funkcje napędu, wyświetlacza (po prawej) oraz włączenia i trybu pracy – CD lub DAC (po lewej). Miło popatrzeć na odtwarzacz Musical Fidelity Nu-Vista od góry – na wierzchniej płycie w lekkim zagłębieniu wygrawerowano nazwę firmy, a nieco bliżej tyłu, pod metalową kratką, znalazł się otwór wentylacyjny dla lamp. Są one podświetlane na trzy kolory, ale to nie zabieg „estetyczny” lecz funkcjonalny. Po włączeniu odtwarzacza lampki nuwistorowe podświetlane są na czerwono, co oznacza, że nie osiągnęły jeszcze odpowiedniej temperatury. Po kilku chwilach kolor podświetlenia zmienia się na żółty, co oznacza, że można zaczynać odtwarzanie. Ale dopiero zmiana podświetlenia na zielone informuje, że lampki osiągnęły optymalną temperaturę pracy. To zresztą nie jedyne podświetlenie w Musical Fidelity Nu-Vista CD. Zamontowano je równeż od spodu urządzenia – daje ono lekką poświatę, jej kolor można zmieniać przyciskiem na obudowie lub na pilocie. Można podświetlenie także całkowicie wyłączyć.
Test odtwarzacza i wzmacniacza Atoll 100
Z tyłu brytyjski odtwarzacz prezentuje się równie okazale. Gniazda zamontowano na miedzianej blaszce, są doskonałej jakości i umieszczono je w sporej odległości od siebie. Do dyspozycji mamy dwa wyjścia analogowe: RCA i XLR. Tu istotna uwaga. Wyjście z lampowym buforem na nuwistorach realizowane jest tylko na RCA. Wyście XLR omija lampy. Mamy więc do dyspozycji nie tylko dwa standardy wyjść, ale i dwa rodzaje brzmienia (więcej na ten temat w opisie brzmienia).
Obok wyjść analogowych mamy także dwa wyjścia cyfrowe – optyczne i koaksjalne. Ale na tym nie koniec, bo Musical Fidelity Nu-Vista może być także DAC-kiem dla zewnętrznych źródeł cyfrowych, i to aż czterech! Dlatego znalazły się na tylnym panelu dwa cyfrowe wejścia optyczne, i dwa koaksjalne. Szkoda, że zabrakło portu USB dla bezpośredniego połączenia komputera.
Kiedy zacząłem słuchać Musicala Fidelity Nu-Vista CD od razu przyszły mi do głowy dwa przymiotniki: szczodry i obfity. Bo taki jest ten odtwarzacz, bardzo hojnie obdarza nas dźwiękiem, z którego aż wylewa się znakomita barwa i mnóstwo informacji o dźwiękach
Jak już wspomniałem Nu-Vista jest odtwarzaczem wyjściem lampowym, ale nie byle jakim, bo bufor lampowy oparto o nuwistory. To bardzo rzadkie, miniaturowe lampy zbudowane w całości z metalu i ceramiki o bardzo wysokiej wytrzymałości, długowieczności i niezawodności. Charakteryzują się niskimi szumami i niskim mikrofonowaniem. W tej chwili w sprzęcie audio stosuje je chyba tylko Antony Michaelson, zresztą legenda mówi, że wykupił wszystkie obecne na rynku lampy tego typu.
Napęd zamontowany w brytyjskim odtwarzaczu pochodzi od Stream Unlimited – to austriacka firma z Wiednia specjalizująca się w cyfrowym audio. Powstała w 2005 roku, została stworzona przez ludzi pracujących dla Philipsa w Philips Innovation Center, w którym opracowywano nowe technologie dla całej korporacji. Dostępna jest w nim funkcja cd-tex – na wyświetlaczu pokazują się (jeśli są zapisane na płycie) informacje o wykonawcy, tytuł utworu, wersja, data produkcji, itd.
Sekcję przetwornika cyfrowo analogowego oparto na dwóch kościach Burr-Brown PCM1795, to 32-bitowe przetworniki Delta-Sigma a cały tor cyfrowy pracuje z 8-krotnym oversamplingiem. Oznacza to, że każdy sygnał mamy finalnie w jakości 32-bitowej i o częstotliwości próbkowania 192 kHz, mimo że dostarczany jest o niższej rozdzielczości.
Test Musical Fidelity Nu-Vista CD – brzmienie
Zawsze staram się znaleźć jakiś aspekt brzmienia i jakieś słowa, które w lakoniczny sposób oddadzą charakter testowanego urządzenia. Kiedy zacząłem słuchać Musicala Fidelity Nu-Vista CD od razu przyszły mi do głowy dwa przymiotniki: szczodry i obfity. Bo taki jest ten odtwarzacz, bardzo hojnie obdarza nas dźwiękiem, z którego aż wylewa się znakomita barwa i mnóstwo informacji o dźwiękach. A to nie koniec atrakcji, bo jest jeszcze coś, co sprawia, że ten dyskofon może nie mieć konkurencji nawet wśród droższych urządzeń. Chodzi o przestrzeń.
Ciąg dalszy na str. 2
“Nie jest to może jakość, jaką uzyskujemy korzystając w napędu odtwarzacza, ale nie o to przecież chodzi. “?
Czyzby?czy Pan siebie czyta?Alez tak, wlasnie o to chodzi!o jakosc!ma tam byc i kropka, to nie jest rocket science,a od grajka za 45k mozna i nalezy tego oczekiwac.Inaczej, jest to kolejna recenzja poklepujaca po pleckach producenta, ktory za duze pieniadze zrobil sredni produkt.A szuflada?Proponuje porownac z tym, co oferuje wykonawczo i dzwiekowo Accuphase dp-560 za podobne pieniadze.
Dokładnie! Za 45 000zł ma być wszystko idealne i perfekcyjne jak w szwajcarskim zegarku.