Judas Priest w Brukseli, czyli metalowe rekolekcje

0
judas

KONCERT / Jako się rzekło, czekał mnie jeszcze w tym roku koncert heavy metalowy – zasługa brata, który w końcu do Brukseli nie dotarł. Miałem więc wolny bilet.

Szczególnym fanem gatunku nie jestem, z pewnymi jednak wyjątkami, takimi jak płyta Judas Priest ”Sad Wings of Destiny” z 1976 r. Zachwyciłem się nią już jako nastolatek na tyle, że gdy nabyłem w końcu parę lat temu gramofon, była pierwszą płytą winylową w mojej kolekcji (sic). Ale to nie jest typowo metalowa produkcja. Ma wiele lirycznych wręcz partii, ze wspaniałym utworem ”Victim of Changes” na czele. Inne dokonania tej grupy znam tylko wybiórczo – ”Sin After Sin”, ”British Steel” i przedostatni, koncepcyjny album ”Nostradamus”, na którym grają bardziej progresywnie.

I właśnie zespół Judas Priest przybył do Brukseli ze specyficznymi przedświątecznymi rekolekcjami. Koncert odbył się w ramach światowej trasy promującej nową płytę ”Redeemer of Souls”. Jest to przedsięwzięcie gigantyczne: obejmuje 129 koncertów w 15 miesięcy na pięciu kontynentach! To daje średnio dwa koncerty tygodniowo! Zaczęli w październiku 2014 r. Była też Polska – grali w tym roku w czerwcu w Łodzi, a 10 grudnia w Gdańsku. Teraz właśnie kończą to szaleństwo. Występ w Brukseli był 128., jeszcze tylko Niemcy i będą mogli zacząć stroić choinki.
A podobno trasa z 2011 roku miała być ostatnia. Nazwali ją nawet z czarnym poczuciem humoru ”Epitafium”. A jeszcze wcześniej obdarzony świdrującym głosem wokalista Rob Halford, który odszedł od zespołu w 1992, zarzekał się, że już nigdy z kolegami nie zaśpiewa i trwał w postanowieniu przez 11 lat. Ale nigdy nie mówi się nigdy i dla (niepotrzebne skreślić) pieniędzy, sławy, muzyki, przygody, podroży, kompanii, dziewczyn (o, przepraszam, w przypadku Halforda – chłopców…), fanów czy zabawy można złamać najsolenniejsze zapewnienia.

Koncert nie wzbudził aż takiego zainteresowania, na jakie został obliczony i trzeba było ośmiotysięczną halę Forest National zaaranżować dla mniejszej liczby widzów. Okrojono ją mniej więcej o dwie trzecie, balkony zasłonięto czarnym materiałem. Wyszła z tego wciąż obszerna, ale na swój sposób przytulna przestrzeń w amfiteatralnym stylu dla ok. trzech tysięcy ludzi. Stara gwardia się w większości pojawiła, sporo ”die-hard” metalowych fanów, ale także ojcowie z synami i mężowie z żonami.

Dla rozgrzewki zagrał nie byle kto, bo zespół UFO, który działa już tyle lat, ile ja sobie liczę. Słynny był to niegdyś band. Grał tam na gitarze w kształcie samolotu F-16 z wyrwanym ogonem enfant terrible rockowego światka, zaglądający zbyt często do kieliszka Michael Schenker. On to zakładał zespół Scorpions. W Brukseli, choć bez Schenkera, przybysze z kosmosu zrobili i tak niezły hałas. Wokalista Phil Mogg rzeczywiście wyglądał jak bohater ”Star Trek” z pojazdu międzyplanetarnego – na czarno, łysy i z jakby przerośniętą puszką mózgową. Poza nim, drugim członkiem-założycielem był perkusista Andy Parker. Grupa wydała rok temu swój 22. album, utrzymujący się w starej stylistyce hard rocka.

jp 1

UFO trochę przynudzali (fot. wstereo.pl/Andrzej Januszewski)

Cóż, siermiężna to muzyka, jak na XXI wiek, nie ma co ukrywać, oparta na prostym, by nie rzec prymitywnym rytmie perkusji, dudniącym basie (w zasadzie nie jest ważne, na której strunie i progu się to dudnienie odbywa) i gitarowych solówkach. Obcy z UFO muszą być chrześcijanami, bo Mogg kilka razy wspominał nadchodzące Boże Narodzenie. Nie omieszkał też pochwalić znakomitej jakości wody w Brukseli, mając na myśli piwo.

Ciąg dalszy na str. 2

1 2

Brak komentarzy