SPOTKANIE / Na jednym z dyskusyjnych forów rozgorzał niedawno kolejny spór, na temat stary jak świat: lampa czy tranzystor. Nieco zmodyfikowany: lampa czy wzmacniacz w klasie D. Efektem było spotkanie kilku znajomych audiofilów na wspólny odsłuch kilku urządzeń. Postanowiłem wykorzystać go, aby jeszcze raz zastanowić się, czy konkretna technologia determinuje charakter brzmienia wzmacniacza.
Rzuciliśmy uchem – bo raczej nie można nazwać tego spotkania krytycznym odsłuchem – na pięć wzmacniaczy, w tym dwa w klasie D. Zagrały dwie lampowe polskie konstrukcje Feliks Audio Arioso i Lorelai Andrzeja Markówa, włoska lampa Synthesis A50 Taurus oraz dwa impulsowce: NuPrime IDA-16 i nowy Cyrus One.
Te wzmacniacze różni niemal wszystko – zastosowane technologie, rodzaje lamp, moce, wyposażenie i cena. Dlatego celem odsłuchu – przynajmniej dla mnie – nie było wybranie najlepszego. Tym bardziej, że słuchających było wielu i każdy ma swoją ulubioną estetykę. Poza tym urządzenia były z różnych półek cenowych i różnice klas były słyszalne od razu – nie sposób przecież porównywać budżetowego wzmacniacza za 4 tys, zł z kosztownym piecem za ponad 20 tys. zł. Chodziło mi raczej – zresztą po raz kolejny – o odpowiedzenie na pytanie, czy jest coś takiego, jak “dźwięk lampowy”; czy może wzmacniacze w klasie D mają swój charakterystyczny brzmieniowy rys?
Wniosek? Każdy wzmacniacz brzmiał inaczej, lepiej lub gorzej, ale inaczej. To truizm. Natomiast dało się moim zdaniem wyodrębnić ogólnie dwie szkoły brzmieniowe, jakie zaprezentowały odsłuchiwane wzmacniacze. Głównie chodziło o takie aspekty, jak równowaga tonalna oraz rozdzielczość i połączona z tym płynność grania.
Pierwsza grupa, to wzmacniacze brzmiące cieplej, z dźwiękiem bardziej nasyconym. Ich równowaga tonalna była osadzona niżej, ale nie poprzez wyeksponowanie basu i niższej średnicy, ale z powodu większego nasycenia niższymi składowymi całego pasm. A także lekkiego wygładzenia góry pasma. Nie wycofania czy ograniczenia, a właśnie wygładzenia i nadania jej złocistego, miedzianego kolorytu.
Kolejną cechą tej grupy “pieców” była płynność grania – oba wzmacniacze nie stawiał na jakąś wybitną rozdzielczość dźwięków, nie rysował ich z wielką precyzją, kontury nie były ostre i ekstremalnie zaznaczone. Natomiast grały bardzo spójnie, homogenicznie, bez nerwowości.
Druga grupa słuchanych urządzeń grała w sposób lżejszy, jaśniejszy, bardziej napowietrzony. Uzyskiwano to w różny sposób: eksponując górę lub górę i wyższą średnicę, chowając bas bądź odcedzając z całego pasma niższe składowe.
Wszystkie wzmacniacze z tej grupy stawiały także na dźwięk bardziej konturowy, bardziej wyrazisty, lepiej rozseparowany, co dawało też efekt większej czystości dźwięku i większej transparentności. Natomiast odnosiło się wrażenie nieco ubogich barw.
No to odkryjmy karty. W pierwszej grupie znalazł się impulsowy wzmacniacz NuPrime IDA-16, którego recenzję opublikujemy niebawem oraz lampowy Lorelai.
W drugiej – lampowe Feliks Audio Arioso (już go powoli testujemy), Synthesis A50 Taurus oraz impulsowy Cyrus One. Powtórzę to jeszcze raz bardzo wyraźnie: każdy wzmacniacz grał inaczej, także klasa brzmienia była inna, jednak podział na takie dwie grupy był dla mnie wyraźnie słyszalny.
Dla mnie taki wynik tej zabawy nie był najmniejszym zaskoczeniem i potwierdził to, o czym już pisałem (TUTAJ) – nie ma “brzmienia lampowego”, “brzmienia tranzystorowego” czy “brzmienia impulsowego”, nie ma cech przypisanych do konkretnej technologii. Uwolnijmy się od stereotypów i mód, postawmy na własne uszy i na własną estetykę przy wyborze wzmacniacza, aby cieszyć się muzyką.
Maciej Stempurski, fot. wstereo. pl
Odsłuchiwane wzmacniacze:
NuPrime IDA-16
Feliks Audio Arioso
Lorelai
Synthesis A50 Taurus
Cyrus One
Tor odsłuchowy:
CD/SADC – Krell Evolution 505
Magnetofon – Revox
Wzmacniacz – Lorelai
Kolumny – Heco Statement
Brak komentarzy