TEST MUSICAL FIDELITY M6si 500. Energia i kop, ale z pełną kulturą

1
Musical Fidelity M6si 500 zajawka

Nasza ocena

Hi-end10
Najwyższa grupa cenowa powyżej 20 tys. zł. Wzmacniacz stawia na szybkość i precyzję, podaje dźwięki rozdzielczo i panuje nad nimi bez litości. Gra bardzo zrywnie, transjenty podaje mocno i wyraźnie, świetnie oddaje rytm i nagłe skoki dynamiczne. Bas lekko ocieplony i zaokrąglony, z gęstą fakturą, średnica neutralna, góra wyraźna, precyzyjna, ale odrobinkę matowa. Brzmi bogato i wciągająco.
10

TEST / MUSICAL FIDELITY M6si 500 / Wielu audiofilów przy szukaniu wymarzonego wzmacniacza, zanim przejdzie do odsłuchu wybranych modeli, robi sobie pewne założenia, aby zawęzić listę potencjalnych modeli. Nierzadko jednym z głównych wyznaczników jest moc. Inni zwracają też uwagę na masę i budowę wzmacniacza. I takim właśnie urządzeniem jest opisywany wzmacniacz: duży, ciężki, w topologii dual mono i w dodatku bardzo mocny. A jak to wszystko przekłada się na brzmienie? Oto test Musical Fidelity M6si 500.  

Takie urządzenie robią wrażenie już przy czytaniu tabeli z danymi technicznymi. Poziom zniekształceń jest zadziwiająco niski – około 0.008% przy 1kHz i 0.015% przy 20kHz, stosunek sygnału do szumu – ponad 100dB. No i ta robiąca wrażenie moc, czyli 500 w na kanał przy obciążeniu 8 ohm. Od razu sugerują, że mamy do czynienia z urządzeniem nietuzinkowym. W dodatku pochodzi od bardzo znanego i cenionego producenta. Bo Musical Fidelity to jedna z legend brytyjskiego hi-fi.

Firma działa od początku lat 80. XX wieku, została założona w 1982 roku przez Antony’ego Michaelsona, klarnecistę i konstruktora. Do dziś wielu miłośników audio pamięta niepozorny, brzydki wzmacniacz zintegrowany A 1 pracujący z klasie A i oddający tylko 20 watów mocy, który stał się jednym  z najbardziej kultowych wzmacniaczy w historii – sprzedano ponad 100 tysięcy egzemplarzy tego urządzenia. Firma ma na swoim koncie i inne prekursorskie i znane konstrukcje, między innymi jeden z pierwszych przetworników cyfrowo-analogowy do użytku w domowym audio, czyli Digilog.

Obecnie oferta Musical Fidelity składa się z pięciu podstawowych serii M2, M3, M5, M6 i M8, oraz z serii mniejszych urządzeń LX2 i V90 (na razie nieznana jest przyszłość topowej serii Nu-Vista, bieżąca produkcja jest wyprzedawana, nie podjęto decyzji, czy będzie wznawiana, czy też może pojawi się w nowej odsłonie). Możemy kupić wzmacniacze zintegrowane i dzielone, odtwarzacze cd i przetworniki cyfrowo-analogowe, preampy gramofonowe, słuchawkowe i urządzenie all-in-one. Testowany Musical Fidelity M6si 500 należy więc do drugiej od góry linii produktowej.

Musical Fidelity M6si 500 – test. Budowa

Wśród wielu audiofilskich legend, powiedzonek i “ludowych mądrości” jest też i taka o wadze urządzeń, a w szczególności wzmacniaczy. Mówiło się, że porządna amplifikacja musi swoje ważyć, a lekkie wzmacniacz należy omijać szerokim łukiem. Gdyby kierować się tą radą, to Musical Fidelity M6si 500 jest z całą pewnością rasowym wzmacniaczem – waży 30 kilogramów i trzeba się trochę napocić, by wyjąć go z pudełka. A w dodatku dysponuje naprawdę wielką mocą.

Musical Fidelity M6si 500 - test. Wzmacniacz napędzi dowolne kolumny, tu z minitorami Kultura Dźwięku Jazz 1 (fot. wstereo.pl)

Musical Fidelity M6si 500 – test. Wzmacniacz napędzi dowolne kolumny, tu z monitorami Kultura Dźwięku Jazz 1 (fot. wstereo.pl)

Kiedy już wyjmiemy urządzenie i ustawimy na półce, możemy nacieszyć oko prostą i elegancką bryłą. Wzmacniacz wygląda okazale. Od razu w oczy rzucają się duże, solidne radiatory odprowadzające ciepło zamontowane do bocznych ścianek, oraz spore rozmiary wzmacniacza. I bardzo elegancki front, który jednak… Ale o tym za chwilę.

Aluminiowy panel przedni jest ascetyczny i ma charakterystyczne ścięcie przy górnej krawędzi. W oczy od razu rzuca się wielka gałka do regulacji głośności w kolorze matowego srebra otoczona jasnym, błyszczącym ringiem na przedniej ściance. W lewym górnym rogu umieszczono logo firmy i nazwę modelu

Test polskiego wzmacniacza Haiku Audio Origami

W dolnej części obudowy umieszczono małe przyciski w podobnym kolorze co gałka regulacji głośności (w wersji z jasną obudową są one błyszczące). Ten po lewej stronie służy do wybudzania wzmacniacza, pozostałe sześć to przyciski do wybierania źródeł dźwięku. Obok, po prawej stronie jest też “oczko” do zdalnego sterowania.

Jest jeszcze jeden element na froncie obudowy … Ktoś, kto go zaprojektował, powinien zostać skazany na co najmniej karę wysokiej grzywny. Chodzi i niewielki wyświetlacz poziomu siły głosu umieszczony nad gałką. Po co on się tam znalazł? Nie mam pojęcia. Są stetki jeśli nie tysiące wzmacniaczy, w których nie zamontowano tego “ułatwienia” i wyglądają bardzo elegancko. W Musicalu ktoś jednak przedobrzył i zniszczył naprawdę elegancko wyglądającą przednią ściankę elementem zupełnie do niej niepasującym. Na szczęście to tylko estetyka.

Musical Fidelity M6si 500 - test. W jasnej obudowie też prezentuje się świetnie (fot. Musical Fidelity)

Musical Fidelity M6si 500 – test. W jasnej obudowie też prezentuje się świetnie (fot. Musical Fidelity)

Warto od razu wspomnieć o regulacji głośności, bo działa ona w opisywanym wzmacniaczy dość charakterystycznie. Odbywa się ona w domenie cyfrowej, jest więc bardzo dobra separacja kanałów i jest bardzo, bardzo dokładna. Ma to oczywiście swoją dobrą stronę, bo możemy bardzo precyzyjnie dobrać sobie siłę głosu. Jednak wymaga to pewnego przyzwyczajenia, bo początkowo kręcimy gałką i… nic nie słychać. Trzeba naprawdę mocno obrócić ją kilka razy, by popłynął dźwięk. Na wyświetlaczu skala obejmuje od 0 do 125, i zmienia się co 0,5. Możemy więc ustawić głośność na poziomie naprzykład 65,5. Wzmacniacz zaczyna być słyszalny w okolicach 25.

Wzmacniacz ma świetne umiejętności różnicowania mikrodynamiki – znakomicie pokazuje różnice w ataku na poszczególne dźwięki i różnice w ich wygaszaniu.

Rzut oka na tylną ściankę. Mamy sześć par gniazd RCA, pięć z nich to wejścia liniowe audio dla źródeł dźwięku (jedno można stosować jako bezpośrednie wejście do końcówki mocny, na przykład w systemie kina domowego z procesorem), do tego mamy wyjście pre out. Wszystkie umieszczone centralnie gniazd RCA są bardzo dobrej jakości. Poniżej nich, po lewej stronie mamy także parę wejść XLR, jednak wzmacniacz nie jest w pełni zbalansowany. Mamy także do dyspozycji dwie pary gniazd głośnikowych, jeśli mamy więc głośniki z podwójnymi gniazdami możemy pobawić się próbą wykorzystania różnych kabli do napędzania poszczególnych sekcji w głośnikach.

Musical Fidelity M6si 500 jest wzmacniaczem zbudowanym w technice dual mono, a więc sekcja wyjściowa i zasilanie składa się w zasadzie z dwóch identycznych układów. Mamy więc dwa naprawdę spore transformatory toroidalne z własnymi bateriami czterech kondensatorów Jamicon o pojemności 6.800µF każdy. Końcówki oparto o tranzystory Sanken (12 na kanał)

Producent podaje, że wzmacniacz osiąga moc aż 500 W przy obciążeniu 8 ohm pracując w klasie AB. Część miłośników dobrego brzmienia uśmiechnie się tylko pod nosem pytając, po co komu taka moc? Ale na większości zrobi to spore wrażenie. W każdym razie pary Musicalowi nie zabraknie i napędzi dowolne kolumny głośnikowe nawet w naprawdę dużych pokojach odsłuchowych.

Test wzmacniacza Naim Supernait 3 z zasilaczem 

Musical Fidelity M6si 500 to wzmacniacz wyceniony przez polskiego dystrybutora – firmę EIC – na 21 999 zł. Zaliczam go więc do klasy hi-end (najwyższa grupa cenowa urządzeń w cenie powyżej 20 tys. zł). W tej samej cenie są wzmacniacze w obu kolorach obudów i z pilotem zdalnego sterowania.

Musical Fidelity M6si 500 – test. Brzmienie

Musical Fidelity to marka, do której mam wiele sentymentu, sam miałem przed wielu laty wzmacniacze tej brytyjskiej firmy. To także jeden z tych producentów, którego urządzenia zaliczane były do tych, których brzmienie było przewidywalna, rozpoznawalne, charakterystyczne. Ba, mówiło się nawet, że jest coś takiego jak “brzmienie Musicala”. Starsi audiofile na pewno to pamiętają.

Do dziś mam w głowie, jak grał na przykład mój wzmacniacz MF A3.2. To było brzmienie gęste jak mamina galaretka z nóżek, spoiste, lepkie. Ciepłe i bardzo nasycone, momentami ciemne, pełne barw, wypełnienia, masy. Nie było w tym graniu odrobiny nerwowości za to olbrzymia ilość muzykalności. Oczywiście w poszczególnych modelach te akcenty było różnie rozkładane, ale musicalowy charakter pozostawał. Nie podobał się wszystkim, ale miał wielkie grono oddanych fanów. 

Musical Fidelity M6si 500 - test. Charakterystyczne ścięcie przedniego panelu (fot. wstereo.pl)

Musical Fidelity M6si 500 – test. Charakterystyczne ścięcie przedniego panelu (fot. wstereo.pl)

Ale wszystko się zmienia… Gusty słuchaczy, preferencje dystrybutorów, nastawienie projektantów sprzętu audio, sposób słuchania muzyki. Wraz z pojawieniem się kilkanaście lat temu serii M brzmienie Musical Fidelity zaczęło wyraźnie ewoluować. Czy coś w tym złego? Absolutnie nie! Do zmian każdy ma prawo, ewolucja w brzmieniu systemów audio jest naturalną koleją rzeczy. 

Ciąg daszy na str. 2

1 2

Jeden komentarz

  1. Wojtek pisze:

    Podpisuję się oburącz pod powyższą recenzją. Ten wzmacniacz może być dla wielu docelowym sprzętem w poszukiwaniu metody na wydawanie tysięcy polskich nowych ;).
    Tym niemniej przy nieco skuteczniejszych kolumnach należy zaprzyjaźnić się z dość wysokim poziomem szumu. U mnie gra z B&W 702 signature, które swym tweeterem nie ukryją produkowanego przez MF szumu. Na łamach jednej ze stron audio znalazłem dość wyczerpujące wyjaśnienie tej kwestii: ta integra ma wejścia o bardzo wysokiej czułości, co skutkuje szumem na dość wysokim poziomie.

    Na początku chciałem go za ten szum wyrzucić za okno, teraz jest moim najlepszym audio- przyjacielem, a do nocnego plumkania Turnaua zakupiłem NADa m23 – polecam – tu nie ma szumu ani ani! 😉

Odpowiedz na „WojtekAnuluj pisanie odpowiedzi