8.8

Test Musical Fidelity M3scd. Szczery i przejrzysty

0
MF3  3

Nasza ocena

Wysokie9
Średnica8
Bas8.5
Przestrzeń8.5
Dynamika8.7
Przejrzystość i szczegółowość10
W swojej cenie zaskakuje doskonałą przejrzystością, szczegółowością i czystością przekazu. Do bólu neutralny, bez podbarwień. Dla niektórych może być nawet za suchy, szczególnie w średnicy. Bardzo dobrze sprawdza się też jako DAC.
8.8

Odtwarzacz M3 potwierdza to w stu procentach. Nie ma ani grama ocieplenia, nie mówiąc już o misiowatości, jest za to detaliczność i czystość w całym paśmie. Mówi się czasem o bardzo neutralnych wzmacniaczach, że są jak drut ze wzmocnieniem. I dla wielu audiofilów jest to największy komplement. O dyskofonie MF można powiedzieć, że to drut z napędem. Albo inaczej – charakterystyczną cechą Musicala jest niemal zupełny brak charakteru.

Już po kilku minutach słuchania nie ma wątpliwości, że płynie do nas muzyka czysta jak kryształ, absolutnie niepodbarwiona, klarowna. I co bardzo ważne – dotyczy to całego pasma. Bo nie sztuką jest zrobić urządzenie z bardzo czystą i otwartą górą, które ma średnicę i bas na słabszym poziomie. Tu wszystko aż lśni. Tej czystości towarzyszy rewelacyjna detaliczność i rozdzielczość, dyskofonowi Musicala nie umknie absolutnie nic – ani najdrobniejsze drgnięcia smyczka na strunach wiolonczeli Anji Lechner na płycie „Navidad de los Andes” nagranej z Dino i Felixem Saluzzi, ani oddechy kontrabasisty Macieja Garbowskiego na albumie RGG „Unfinished”, ani to, jak w gitarowe struny uderza Antonio Forcione. Doskonały jest wgląd w nagranie, w miks, wszystkie dźwięki są wyraźne, doskonale oddzielone od siebie, naprawdę nie trzeba ani odrobiny wysiłku, żeby śledzić poszczególne instrumenty. Czasami ma się wrażenie, że Musical Fidelity porusza się po cienkiej granicy utraty spójności, że dzieli muzykę na oddzielne cząstki. Tak dzieje się na jasno i detalicznie nagranych płytach, natomiast na tych cieplejszych, masywniejszych – na przykład na świetnym nagraniu Gabrieli Kulki i Konrada Kucza „Sleepwalk” – ta cecha odtwarzacza bardzo się przydaje, wyrazistości nabierają drobne ciche dźwięki, drobiazgi brzmieniowe ukryte w nagraniu. Podsumowując: pod względem przejrzystości, detaliczności i czystości odtwarzacz Musical Fidelity M3scd dorównuje urządzeniom z zupełnie innego pułapu cenowego.

MF3 6

Gniazda wyjściowe powinny być od siebie bardziej odsunięte. Trudno zmieścić w nich grube wtyczki (fot. wstereo)

A jak jest z barwą? Tu też odtwarzacz nie wnosi wiele od siebie. Żadne pasmo nie jest wyraźnie podkreślone, no, może poza minimalnie, ale naprawdę minimalnie uwypukloną górą, nie da się jednak o nim powiedzieć, że gra jasno. Ale też nie gra ciemno czy ciepło. Nieprawdziwe byłoby też stwierdzenie, że balans przesunięty jest w górę. Może dobrym słowem jest zwiewność? Tak, Musical gra lekko i zwiewnie, nie ma w nim nic z lekkiej ociężałości BAT-a VK D5 SE czy Audio Analogue. Ideał?

Dla wielu tak, mnie jednak czegoś brakuje. Chodzi o tak trudno definiowalną cechę, jak namacalność dźwięku, poczucie jego obecności. Wynika to z tego, że brytyjski odtwarzacz nastawiony jest bardziej na przedstawianie szkieletu dźwięku niż jego tkanki – jak zdjęcie rentgenowskie. Nie ma tych niższych składowych nadających brzmieniu masy i wypełnienia. Słychać to szczególnie w średnicy, przy słuchaniu wokali. Kurt Wagner, lider świetnego zespołu Lambchop ma niski, ciepły głos, którym mrucząc deklamuje swoje teksty. Słuchając ich płyt odtwarzanych z Musicala Fidelity M3scd brzmi on nieco szczupło; słychać co prawda jak nabiera powietrza, wyraźne są szczegóły artykulacji, ale nie ma odpowiedniego ciężaru. Podobnie jest z basem – kapitalnie słychać atak, strunę, jest absolutna kontrola wybrzmienia, brakuje natomiast dźwięku pudła, tego charakterystycznego pomruku. A to implikuje moim zdaniem kolejną rzecz. Otóż to właśnie wypełnienie – oczywiście poza detalicznością, rozdzielczością i mikrodynamiką – pozwala na dobre różnicowanie nagrań. Natomiast Musical Fidelity nadaje im podobnego rysu, jakby bał się pokazać więcej muzykalności, obawiał, że ktoś zarzuci mu odejście od neutralności. Kiedyś przez jakiś czas słuchałem w swoim systemie odtwarzacza Mark Levinson 390s i MF pod tym względem bardzo mi go przypomina. Właśnie tym lekkim ostudzeniem emocji, subtelnym dystansem i trzymaniem na wodzy wszelkich barwowych wyskoków.

Test odtwarzacza i wzmacniacza Atoll z serii 100

A co poza tym? Stereofonia i przestrzenność jest na adekwatnym do ceny poziomie, nie można jej niczego zarzucić. Musical może nie gra z takim rozmachem jak BAT z lampowym wyjściem czy niektóre inne amerykańskie odtwarzacze, ale dobrze oddaje głębię i plany, stabilnie rozmieszcza w przestrzeni źródła pozorne. A doskonała kontrola nad dźwiękiem i jego konturowość daje dużo przyjemności w odnajdywaniu w przestrzeni poszczególnych dźwięków. Musical jest szybki, rytmiczny, rwie się go gry, choć z racji barwowego ostudzenia niektórym może brakować skali i potęgi brzmienia.

MF3 9

Musical Fidelity M3scd sprawdzał się lepiej z cieplej grającymi Totemami niż z ProAc-ami (fot. wstereo)

Musical Fidelity M3scd jako DAC

Ale na tym nie kończą się zalety tego urządzenia, bo Musical Fidelity M3scd to nie tylko odtwarzacz, ale również DAC dla zewnętrznych źródeł cyfrowych, ma asynchroniczne wejście USB, optyczne i SPDiF. Zdarza się, że producenci odtwarzaczy z taką funkcją traktują ją po macoszemu z prostego powodu – mają w ofercie osobne przetworniki i te zwykle brzmią lepiej, bo trzeba je sprzedać. Jak jest w przypadku MF? Nie znam ich DAC-ów, ale miło zaskoczyło mnie to, że podstawowy odtwarzacz brytyjskiej firmy niemal tak samo brzmi jako przetwornik. Skorzystałem najpierw z wejścia USB podłączając do niego laptopa z programem JRiver, a później z optycznego wejścia Toslink i odtwarzacza blue ray Sharp Aquos. W obu przypadkach charakter brzmienia pozostał bardzo podobny do tego, co oferował MF jako dyskofon. Różnice były, ale niewielkie.

Ciąg dalszy na str. 3

1 2 3

Brak komentarzy